czwartek, 31 marca 2011

Szare polo...

Po rozmowie z Kasią ustaliliśmy mój plan na ostatni wieczór w Santos. Ponieważ mam autobus o 9 a potem o 12 a samolot po 16 o lepiej być za wcześnie na lotnisku niż narobić w spodnie w Santos. Zamiast wieczornego spaceru i porannej kąpieli miałem w planie tylko wieczorną kąpiel. Założyłem moje czarne poprawne politycznie reformy, sandały, szare polo i okulary. Na plaży po nocnej ulewie wymiotło krzesełka. A że jest ona płaska jak deska i jedynym elementem wyróżniającym się była przenośna wieżyczka ratownika powiesiłem tam moje ulubione, szare, indyjskie, lekko sprute i dziurawe polo. Okulary zostawiłem na nosie ze względu na orientację, a sandałow nie zdejmowałem, ze wględu na gówno, w które wdepłem. No i miałęm rację! W pewnej chwili zauważyęm, że wieżyczka zniknęła a wraz z nią moje ulubione i kultowe polo. Ku chwale ojczyzny zostały sandały za 60 reali i okulary za 400 złotych. Potem miałem jeszcze jedną przygodę. Zobaczyłęm coś czarno-białego. Piesek. Coś tam do mnie zagadał, machnął ogonkiem... Powiedziałem sobie, że nie zamarznie i nie umrze raczej z pragnienia (sporo tu pada...) i pobiegłem do hotelu... Za bardzo lubię zwierzaki!

Zwiedzanie 2

Opowiedziałem już wszystko Kasi, może jednak poza nią ktoś to czyta, więc stukam... Z racji upału użyłem mojego ulubionego autobusu (trolejbusu) linii 20. Na miejscu byłem tuż przed odjazdem pierwszego kursu tramwaju. Tym razem komentatorka trasy (przewodniczka) była anglojęzyczna i dowiedziałem się, że wbrew informacji na bilecie tramwaj nie staje koło stacji kolejki górskiej na Mont Serat. Staje kawałek dalej, ale i tak przewodniczka doradzała mi nie wysiadać z tramwaju bo... w następnym może nie być miejsc. Co więcej do tej stacji jest blisko (jak wszędzie w centrum Santos). Zadałem jej pytanie, czy dojście jest bezpieczne. Lekko się oburzyła - taki był to jej of course. Nie chciałem jej opowiadać historii życia - Durbanu i rad babci spod katedry. Spytałem się, czy zna polski. A po negatywnej odpowiedzi podsumowałem całość tekstem wal się mała...
Tramwaj już był, więc przechodzę do kolejki górskiej. Dotarłem na stację bez problemu. Na górze widok oczarował, a kościółek rozczarował. Znowu był w robocie PhotoShop! Wypiłem pyszną kawkę i zjechałem na dół, na dalsze zwiedzanie i zakupy. Odwiedziłem kilka sklepów gdzie nie było niczego typowo brazylijskiego. Odwiedziłem cztery kościółki, z których tylko jeden (pierwszy) totalnie rozczarował. Do drugiego przebijałem się wzdłuż torów lekko zrujnowaną ulicą. Na końcu był postawny murzyn, który coś do mnie zagadał. Spytałem się szybko czy zna polski i z uśmiechem powiedziałem to, co przewodniczce - wal się misiu... Kościółek z 1620 roku był wart tej chwili strachu. Dwa ostatnie kościoły nie powaliły, ale nie były taką totalną porażką jak ten pierwszy. Do domu wróciłem oczywiście moim ulubionym pojazdem linii 20.

SuPa...

Napadało, a teraz świeci słońce i ten cały towar paruje. Byłem na spacerze do kościółka i pinakoteki. Szedłem plażą i musiałem wstąpić do hotelu, żeby się wykąpać. Nieziemska parówa, ale jadę jeszcze raz na starówkę. Wszak nie dla samej przyjemności konferowania tu przyjechałem. Ale jadę a nie idę... Aż taki masochista to ja nie jestem. W sumie jak zwykle brazylijska samba w rytm sinusoidy. Przestało padać, wyszło słońce to zrobiła się parówa. Po wyłączeniu kompa powrócił kontakt z komórką, ale zainstalował się FireFox 4 i zniknęła sieć. Po spacerze FireFox 4 nadal jest obecny, za to wróciła sieć... Suma problemów jest stała.

Zwiedzanie 1

Wystartowałem o 13:40. Równolegle ze mną podążał w tym samym kierunku inny uczestnik, bodaj Czech albo Słowak. Gdzieś tak po pół godzinie nasza dwupasmówka wbrew planowi zwęziła się. Czech skręcił w lewo, ja za nim. Potem w prawo, ja też. No i znalazłem się pod katedrą. Czech nie skorzystał, ja wszedłem. Wiedziałem, że to neogotyk z XX wieku, ale rozczarowanie było większe. Potem zwiedziłem placyk pod katedrą, gdzie zagadnął mnie gostek. Nie wyglądał na lumpa, nie znał angielskiego więc mu powiedziałem do widzenia. Zorientowałem mapę i ruszyłem z kamerą w ręku w kierunku pozostałych zabytków. Zaczepiła mnie kobitka. Stwierdziła turisto, pokazała na kamerę i pokręciła głową. Spociłem się jeszcze bardziej. Powtórka z Durbanu? Schowałem kamerę, plecaczek przerzuciłem na klatę, mocno chwyciłem parasol i ruszyłem dalej mając oczy dookoła głowy. Dotarłem do główniejszej ulicy i potem znalazłem przecznicę, dzięki której cały i zdrowy przedarłem się na główny plac gdzie jest ratusz miejski. Po kolejnym zorientowaniu mapy odnalazłem muzeum kawy. Znowu nie powaliło - liczyłem na eksponaty, były przede wszystkim fotografie. W kafejce typowy ekspres, wypiłem kawę, ale liczyłem na kogoś w stroju przed lat robiącego kawę w tradycyjny sposób. Myślałem, że kupię próbki w hermetycznie zamkniętych opakowaniach - sypali do papierowej torby.Drugi punkt zwiedzania to był zabytkowy tramwaj. Planuję powtórzyć tę wycieczkę, bo jedzie on przez miejsca, do których pieszo bałbym się wejść.
Powrót autobusem. Potem tradycyjne zakupy, guarana i big-mac. W hotelu rozmowa z Kasia. o 19:30 postanowiłem przed kąpielą i blogowaniem obejrzeć meczyk. Obudziłem się o północy bo chciało mi się siku. Zdecydowałem się kontynuować sen i udało się pospać do piątej rano. Jestem więc ciągle w polskiej strefie czasowej - śpię od północy do dziewiątej rano...

Finis Coronat Opus...

Jakie dzieło, taki koniec... Kończ waść, wstydu oszczędź... Prawdziwych mężczyzn (i konferencje) poznajemy po tym, jak kończą. Wczoraj na obradach plenarnych były same ruskie, prezenterzy i ja. Ruskie coś chyba świętowały, bo były nieco zmęczone. Ktoś podobno widział kiedyś w hotelu ruskiego uczonego z walizką wódki - biez wodki nie razbiriosz... Szczególnie zmęczona, co już było widać podczas hotelowego śniadanka była cyryliczna blondyna, ta mniejszego rozmiaru. Po tej dużej nie było niczego znać - ma większa pojemność...
Mirek o amerykańskiej delegacji mówi czwarta liga. Poczułem się dumny - nawet Dolcan Ząbki, sportowa duma i chluba powiatu wołomińskiego gra w pierwszej lidze. Występowała parka z komitetu organizacyjnego i naukowego. W nagrodę czy za karę? Najpierw mąż swojej żony gaworzył o tym, jak zakładał ze studentami wodociąg w Ekwadorze, a ja zastanawiałem się, co to ma wspólnego z kształćeniem inżynierów na rzecz społeczeństwa informacyjnego. Potem była żona swojego męża o imieniu Thereza (latynoski element?) i mówiła o tym, o czym ja mówiłem... sześć lat temu. Zagadnąłem ją, mam (chyba nie zgubiłem...) jej wizytówkę, sprawdzę ją.
Sesje tematyczne (techniczne według organizatorów) odbywają się ... losowo. Łączone są po kilka, a nawet po połączeniu brak jest prelegentów. Ponieważ nie zabrałem programu kryterium miałem proste - mniej ruskich na sali. W jednej była ponad dziesiątka (zabrakło mi palców...) w drugiej trójka, wybrałem mniejsze stężenie. Od kiedy przestaliśmy być wasalem sowietów wolę wino i piwo zamiast wódki. Pierwszy był ruski z Kaliningradu, sympatyczny, kiedyś zagadnął mnie pod hotelem, bo mu się delegacja zagubiła. Opowiadał o szkole morskiej, a ja nawet nie usiłowałem doszukiwać się związków z tematyką konferencji. Ogólny był - kształcenie inżynierów. Potem nastąpiła zmiana sali - nie działał projektor i ruski zrobił przemówienie z kartki. Niemiec z Hamburga, ten którego poznałem na muzycznym koktajlu mówił na temat ... zrównoważonego rozwoju. Też mógłbym opowiedzieć takie rzeczy... Trzecia w kolejce Słowaczka ... straciła głos. Tak więc zamiast ośmiu były dwa referaty. Chciałem zmienić salę, ale ta druga była napakowana ruskimi w opór. Właśnie przemawiał rektor z Kazania, oczywiście po rusku, tłumaczyła go kolejna z ekipy panienek... profesorek. Zszedłem na dół - ulewa. Kawy już nie było. Zagadnąłem nową ostać wśród organizatorów - młodą dziewuszkę, którą zapytałem gdzie mogą kupić parasol i jak nie w Brazylii otrzymałem pełną informację. Potem pogadałem z Portugalką, tą z pierwszego dnia. Spytała się, czy wszystko OK. Ze mną tak, z konferencją... Tu zawiesiłem głos. Potem uświadamiałem ją na temat polsko ruskich relacji i katastrofy smoleńskiej.
Obiadek spożywałem oczywiście z Mirkiem. Był na tej ruskiej sali i nie odpuścił rektorowi. Zadał proste pytanie i ... usłyszał 20 minutowy referat na zupełnie inny temat. Zjadłem sporo, bo miałem w planie piesze zwiedzanie. Udało się też w towarzystwie Mirka wyśledzić sklep z parasolami. Ceny wystartowały od 89 Reali. Kupiłem model za 26 i... przestało padać. Ponieważ sporo zjadłem poczułem wolę nadania paczki. Wróciliśmy więc z Mirkiem na sale obrad. Dowiedziałem się od niego, że nie będzie bankietu, bo nie ma chętnych. Chociaż byli chętni - my dwaj - nie było żadnej sesji technicznej. Zastanawiam się, czy poza organizatorami ktoś był na zakończeniu....

środa, 30 marca 2011

Na obrady




Hotel i plaża





Pinakoteka - multimedia






Sao Paulo -> Santos

Lotnisko w świetle dziennym okazało się po zidentyfikowaniu przystanku autobusu całkiem przyjazne...
Zdjęcia to potwierdzają, ale generalnie Brazylię cechują kontrasty i różnorodność.

Sekcji ciąg dalszy...

Po lunczyku, który skonsumowałem oczywiście w dwuosobowej polskiej grupie razem z Mirkiem z dużym niesmakiem założyłem skarpety i buty i zawiązałem krawat. Od razu oblałem się potem, co mnie nijak nie przeraziło, bo tu każdy jest oblany i chodzi tylko o to, żeby nie śmierdzieć. A że Gilette jest najlepsze dla mężczyzny zaliczam się do bezwonnych. Popołudniowa sesja była jeszcze bardziej karykaturalna od przedpołudniowej. Trafiłem do sali z ruskimi prezentacjami. Panie nie do końca mogły się zdecydować, czy zaczynać czy kibicować koleżankom z sąsiedniej sali. Kurcze, było zrobić ruską sesję po rosyjsku i najlepiej... w Rosji. Już przy pierwszej prezentacji były jajca - Pani Dziekan mogła po rosyjsku lub francusku, więc słowo głosiło młodsze pokolenie. Mirek, choć deklarował panslawizm (o rusofilii nie rozmawialiśmy) zadał kilka słusznych i merytorycznych pytań. No ale leżącego (nawet jeśli są to ruskie damy) nie kopie się... Po bodaj 45 minutach zamiast 12 zmieniłem salę. I słusznie, bo duńska polka o niekoniecznie polskim imieniu i nazwisku mówiła o projektach grupowych, co mnie interesuje. A potem rozkoszowałem się francuską... intonacją w języku angielskim, ale temat był fajny - inteligentne budynki.
Na przerwie kawowej BraBu znowu się do mnie lekko histerycznie śmiał i tłumaczył, że na jutro na pewno wydrukuje. Daję mu ... 20% szans. Długo nie rozkoszowałem się przerwą, bo trzeba było skopiować plik. Windows Explorer na szczęście nie miał przetłumaczonej nazwy, ale potem trzeba było używać skrótów klawiszowych, bo jak jest po portugalsku wklej?
Sesją "czarowali" dwaj sympatyczni gostkowie z... Kapsztadu. Było więc o czym pogadać. Nie wspominałem, że o małe co nieco nie straciłem życia w Durbanie... Trzecim prelegentem był chinol z Los Angeles, któremu pochwaliłem się Kasią w San Diego. Zamiast 8 referatów były więc... cztery. W przeciwieństwie do przedmówców zmieściłem się w czasie. Ze względu na obecność Mirka troszkę się postarałem. Rzuciłem na wstępie dowcip. Moje nazwisko brzmiało w ustach prowadzącego dziwnie, Mirek powiedział, że jest zupełnie niepodobne. Ja stwierdziłem, że jest do zaakceptowania podając przykład Jemioło Dżamajla i dodając, że kolega przegapił lot. Nawiązałem kontakt z salą, a potem stwierdziłem, że wypróbuję chwytu telewizyjnego. Stanąłem nieco szerzej i nie robiłem za obiekt w ruchu. Była dosyć długa dyskusja z Mirkiem w roli głównej. Walnąłem mu tekst - that's a very good question indeed i poszło jak z płatka. Dostałem oczekiwanego głaska - komplement Mirka, ze był mile rozczarowany i że było bardzo dobrze... Zaprosił mnie na kolację na koszt Abu Dabi (zażartowałem, że płąci za to świat w benzynie), ale podziękowałem. Muszę odesłać poprawiony rozdział monografii. Punktomania... 3 punkty piechotą nie chodzą!
W Santos pada, co oczywiście nie oznacza, że jest chłodniej. Jest tylko bardziej... wilgotno. Na kolację skonsumowałem BigMaca z problemami lingwistycznymi. To najprostsze zamówienie, ale panienka dopytywała się o dodatki. Po co, popitkę nabyłem w Lojas Americas... Wystukała 6 Reali, odetchnąłem z ulgą. Koryto wydawała mi inna czekoladka wyposażona w... thank you. Zrewanżowałem się obrigada.
Planowałem filmiki umieszczać na YouTube a zdjęcia na panoramico, gdzie można je lokalizować GoogleMaps, ale skoro blogspot umożliwia dołączanie zdjęć i filmów... Pójdę na skróty.

wtorek, 29 marca 2011

Waters of March...


mais músicas no letras.com.br

Waters Of Março (with Caetano Veloso)
É pau, é pedra, é o fim do caminho
Composition: Tom Jobim/Vinícius of Moraes
É um resto de toco, um pouco sozinho
É um caco de vidro, é a vida, é o sol
It is stick, it is stone, it is the end of the road
É a noite, é a morte, é um laço, é o anzol
It is a stub rest, a little alone

It is a I hunt of glass, it is the life, it is the sun
É peroba do campo, é o nó da madeira
It is the night, it is the death, it is a liaison, it is the fishhook
Caingá, candeia, é o MatitaPereira
É madeira de vento, tombo da ribanceira
It is peroba of the field, it is the knot of the wood
É o mistério profundo, é o queira ou não queira
Caingá, candeia, is MatitaPereira

It is wind wood, tumble of the ribanceira
É o vento ventando, é o fim da ladeira
It is the deep mystery, it is it he/she wants or don't want

É a viga, é o vão, festa da cumeeira
It is the wind winding, it is the end of the slope
É a chuva chovendo, é conversa ribeira
Das águas de março, é o fim da canseira
It is the beam, it is the empty space, party of the cumeeira

It is the rain raining, it is chat riverside
É o pé, é o chão, é a marcha estradeira
Of the waters of March, it is the end of the canseira
Passarinho na mão, pedra de atiradeira
É uma ave no céu, é uma ave no chão
It is the foot, it is the ground, it is the march estradeira
É um regato, é uma fonte, é um pedaço de pão
Passarinho in the hand, atiradeira stone

It is a bird in the sky, it is a bird in the ground
É o fundo do poço, é o fim do caminho
It is a creek, it is a source, it is a bread piece
No rosto o desgosto, é um pouco sozinho
É um estrepe, é um prego, é uma ponta, é um ponto
It is the fund of the well, it is the end of the road
É um pingo pingando, é uma conta, é um conto
In the face the displeasure, is a little alone

It is an estrepe, it is a nail, it is a point, it is a point
É um peixe, é um gesto, é uma prata brilhando
It is a drop pingando, it is a bill, it is a story
É a luz da manhã, é o tijolo chegando
É a lenha, é o dia, é o fim da picada
It is a fish, it is a gesture, it is a silver shining
É a garrafa de cana, o estilhaço na estrada
It is the light of the morning, it is the brick arriving

It is the firewood, it is the day, it is the end of the pricked
É o projeto da casa, é o corpo na cama
It is the cane bottle, the estilhaço in the highway
É o carro enguiçado, é a lama, é a lama
É um passo, é uma ponte, é um sapo, é uma rã
It is the project of the house, it is the body in the bed
É um resto de mato, na luz da manhã
It is the car enguiçado, it is the mud, it is the mud

It is a step, it is a bridge, it is a toad, it is a frog
São as águas de março fechando o verão
It is a brushwood rest, in the light of the morning
É a promessa de vida no teu coração

They are the waters of March closing the summer
É uma cobra, é um pau, é João, é José
It is the life promise in your heart
É um espinho na mão, é um corte no pé

It is a snake, it is a stick, he/she is João, he/she is José
São as águas de março fechando o verão,
It is a thorn in the hand, it is a court in the foot
É a promessa de vida no teu coração

They are the waters of March closing the summer,
É pau, é pedra, é o fim do caminho
It is the life promise in your heart
É um resto de toco, é um pouco sozinho
É um passo, é uma ponte, é um sapo, é uma rã
It is stick, it is stone, it is the end of the road
É um belo horizonte, é uma febre terçã
It is a stub rest, it is a little alone

It is a step, it is a bridge, it is a toad, it is a frog
São as águas de março fechando o verão
It is a beautiful horizon, it is a fever terçã
É a promessa de vida no teu coração
Pau, pedra, fim, minho
They are the waters of March closing the summer
Resto, toco, oco, inho
It is the life promise in your heart
Aco, vidro, vida, ó, côtche, oste, ace, jó
Stick, stone, end, minho

I remain, stub, hollow, inho
São as águas de março fechando o verão
Steel, glass, life, ó, côtche, oste, ace, jó
É a promessa de vida no teu coração

Obrady w sekcjach...

I kolejny problem. Zaczęło się od tego, że organizatorzy średnio sami wiedzieli gdzie będą te obrady. Jak się udało ustalić sale - wie o tym tylko BraBu i jego świta - to okazało się, że sale są zamknięte. Jak się znalazł klucz to jest problem z kompem - on nie ma monitora tylko ekran, który jest tablicą, wię się od niego odbija. Właśnie nawigują Czeszką, żeby pomóc jej otworzyć prezentację.
Ruskie tak jak ja mają kłopot z fakturą. BraBu pracuje nad tym. Wyraźnie chce zniechęcić do pobierania faktura, czuję przekręt... Ale kongres trwa mać. Usadziłem się na strategicznym miejscu, żeby podładować kamerę. Na dworze... pada.
Czeszka już się odpaliła - Current state of e-learning at some tu in czech republic... Zaczęła od mapy, liczb uniwersytetów, jakości... Czyli ogólny referat któremu nadano tytuł. Po co ja się tak przejmowałem tym referatem - pisałem go kilka godzin za długo.
Mirek zdominował dyskusję z Czeszką - styl polsko-amerykański, jak miesiąc temu rozmawiałem z Waszym Rektorem, to Kazek mi powiedział... Znam Waszego rektora, jesteśmy po imieniu... Zmieściłem się z moim komentarzem. Krótki, na temat... Następny czyta referat. Czech... No to ja stukam. Czech czyta, Bobson stuka...
No i dyskusja po tym czytającym Czechu... Filozoficzna! Shit! Dwie ruskie walcowały biednego Czecha... Jak się na mnie rzucą to pójdą pierze! Bo jestem dziś bojowym Bobsonem! Przestaję narzekać. W Czechach nauczyciel akademicki zasuwa 18 godzin na tydzień a w Brazylii... 70. Tak, 7 i 0. Bo nie ma nauczycieli. Zaprasza... A wieczorem... Napitki i samba. I po miesiącu trumienka...
Aha, w tej serii miała być dwójka polaczków. Oczywiście nieobecni. Razem z tymi pańciami do poznałem pięć referatów i dwóch obecnych - Mirek i ja... Lekka paranoja. Dziś w sesji zamiast 8 referatów... pięć. Za to każdy chrzani 25 minut. Ja będę konsekwentny - dokładnie 10 minut. Potem możemy pogadać.

10.04.10 - ale jazda...

Linia prosta, Łaska Boska i ludzka głupota połączona z paranoją nie maja granic. Właśnie dowiedziałem się, że polski instruktor polskich pilotów TU 154 o małe co-nieco nie rozbił samolotu przy starcie, bo za wcześnie schował klapy. Jak to było - polski lotnik poleci nawet na drzwiach od stodoły, bez klap, na klapie... Pytam się więc otwartym kodem - gdzie tu w tej sprawie była rola ruskich... Ale to nijak nie przeszkodzi nawiedzonym Anitom, Jankom i innym popaprańcom w tworzeniu kolejnych tego typu dziełek, bo... Po pierwsze ciemny lud to kupi. A po drugie wielokrotnie powtarzane kłamstwo staje się w końcu prawdą.


Dzień kolejny...

Już na obradach - seria portugalska w tym moje ulubione Minho. Powinno być rozsądnie... Acz zaczęło się po brazylijsku. Wczoraj widziałem autobus o ósmej. Wyszedłęm więc za kwadrans ósma i... autobus właśnie mnie mijał (startuje nie spod mojego hotelu). Miły kiewoca zrobił dodatkowy przystanek, ja zdążyłem dobiec.
Mój wczorajszy rozmówca to był jednak Auer, szef IGIP. Miła Portugalka radziła, żebym z nim pogadał o publikacji a facio mnie odesłał do organizatorów "swojego" przedsięwzięcia. Niezły dupek. No to mam już ugruntowany stosunek do germańskości - choć to Austriak. Definicja dobrego Austriaka jest podobna do definicji dobrego Niemca... A z Portugalką miło porozmawiam...
BraBu uśmiechnięty coś tam do mnie gadał. Dostał kwitek... Jego zdaniem powinienem mu przesłać ten kwitek wcześniej. Pozostaliśmy każdy przy swoim zdaniu. Ja mogłem mu wysyłać dowolne dokumenty wiele razy - bez jego potwierdzenia zawsze mogłaby zaistnieć taka sytuacja. Mam plakietkę. Do niej doklejają status. Ja mam tylko speaker. Jedna baba, ta której właśnie wysyłałem też mnie pierwszego dnia "traktowała" ma chyba pięć pozycji... Zaprzyjaźnieni Brazylijczycy pomagają mi w załątwieniu magicznego dokumentu - fattura... Czyli fakturu na firmu wy mnie dajcie... Jest kilka przerw i musi się udać. Zawsze mogę u nas napisac oświadczenie, ale lelpiej mieć fakturu!
Dziś usiadłem w ostatnim rzędzie, żeby podładować kamerę. Obok rozstawił się ten kamerzysta z Kazachstanu. Poza tą wielką kamerą ma DOKŁADNIE takie Sony jak ja. Miło pogadaliśmy sobie po angielsku. Odkryłem, że tu chodzi o stężenie ruskości... Facet pomógł mi rozwiązać stały problem wypadającego konwertera. Wymieniliśmy poglądy na temat zalet i wad kamer...
Pierwsza Portugalka, ta z którą gadałem, nie powaliła. Wirtualne laboratoria... Teraz Minho. Niewidoczne literki, a kobitka gada monotonnie... Marudny jestem, co nie!

Brasilian party...

Po obradach było coś dla ciała (i ducha też). Pierwszy raz skorzystałem z autobusu z obrad do hotelu, dzięki czemu wiedziałem, skąd odjeżdża autobus na party. Wyspa może nie zaimponowała, tak jak i zawartość grilla. Klasyka... Do obiadu grał zespół, jak skończył grać odważyłem się na pływanie w oceanie. Potem było małe zwiedzanko wyspy, z którego powróciły mnie ... bębny. Słońce właśnie zachodziło i w planie był występ bębniarzy plus... panienek od samby. Z moim kolegą ze studiów Mirkiem ćwiczyliśmy dzięki temu, że od 30 lat jest w stanach i zna świat "caiprinha". W barku było oficjalnie piwo, nie tak jak na dominikanie. Trunek przedni - zgubiłem konferencyjny błękitny kapelutek... Po bębnach była szkoła samby. Przełamałem swoją wrodzoną wstydliwość. Nie, nie tańczyłem... Ale mam z Mirkiem pewna fotkę... Niestety, nie zabrałem właściwej przejściówki! A zdjątko jest fajowskie! 21:27 w Santos... Czas spać!

poniedziałek, 28 marca 2011

Obrady...

No to udało się wystartować. Mówcy to stara, dobra Europa, a IGIP po raz pierwszy ma kongres poza Starym Kontynentem. Pierwszy i ostatni? Pierwszy był Niemiec - nie powiem, było ciekawie. Teraz Czeszka. Troszke mniej ciekawie. Na przerwie objawiły się te dwie Panie z Polski i... mój kolega ze studiów, zaczął dwa lata później, aktualnie Stany. Panie go jak to Panie obskoczyły, ja mam czas... Jeszcze trzy dni... Cenne jest pisemko, które edytuje. Źródło punktów do ankiety! Trzeba będzie nieco naciągnąć, ale da się to zrobić. Właśnie rosjanka (ta z wczorajszego lunchu, szefowa delegacji rosyjskiej...) zadała pytanie, żeby zadać... Trochę jak na Kasi seminarium! Najlepsi są czermeni - po jednym do referatu. N a teraz... pierwsza ruska prezentacja. Tatiana... Road construction... Ciekawe, to może ten straitielnyj, który jeździ do nas? Chyba inny, ale chyba będę tym, który zakończy współpracę z ruskimi. Jak powiem dziekanowi, że ruskie u nas żebrzą o nocleg, a jadą do Santos to im zrobi brazylianę. Rosjanka mówi po amerykańsku, bo jest profesorem od obcych języków... Troszkę bardziej nudno... Prof. Tatiana Polyakova – Head of the Foreign Languages Department, Moscow Automobile and Road Construction State Technical University (MADI), Moscow, Russia. Super - tylko 20 minut...
A teraz Austria, potem Estonia a na koniec ... wybór nowej lokalizacji!
Już wiem, dlaczego mówi się austriackie gadanie. Czesław śpiewa, Bobson pisze a Austriak czyta... Powiedzmy że ze zrozumieniem. Sala też rozumie jego wysiłki - czarny garnitur, krawatka... Austriackie gadanie, ruskie... pytanie. Znowu szefowa delegacji. Ze też babie się chce. Nie dali jej mikrofonu, więc są jaja, nikt na czele z prelegentem nie wie o co chodzi.

Typico brasiliano...

Pobudka była jak na Kresowej - 5:55, tylko bez Kasi i kota... Zasiadłem od razu do kompa i złapała mnie na Skype Kasia. Pogadaliśmy miło. Niech żyje technologia! Potem kąpiółka, śniadanie i lekki marsz kasacyjny. Jak obrady zaczynają się 8:30 to... do 8:50 nic się nie dzieje. Znaczy się BraBu udzielał wywiadu. Nie chce mi się liczyć, ale na sali prawie same ruskie. Ku[...]. Staję się jak Jary - one są wszędzie... Organizatorzy niższego szczebla dopytywali się mnie czy mój problem został rozwiązany. Z twarzą pokerzysty odpowiadałem, że to problem BraBu nie mój, ale ja jestem uprzejmy i pomogłem mu w promocji i gratis w jego rozwiązaniu. Coraz bardziej mnie to wszystko bawi. Chińska konferencja w Nankinie to było cudo organizacyjne. O... Kolejne ruskie paluczyli sumki. Chyba opóźnienie wynika z tych teczek dla ruskich. Tu też jest wielka polityka... Lula to związkowiec, komunista... A ruskie to... ruskie! Stawiam na to, że nie zacznie się przed 9:00. Jeszce tylko sześć minut...
No to wygrałem. Jest dziewiąta i początku nie widać. Widać i słychać tylko ruskich. Zaraz sfilmuję taką jedną w... koronkach. Rane, ale jazda! Koronczarka ma nawet laptopa. Zoomne na przedmiot jej zainteresowań. Santos podoba mi się coraz bardziej! A konferencja... Chyba najbardziej odlotowa ze wszystkich, które zaliczyłem. Jeszcze życie potrafi mnie zadziwić...

Pinakoteka

No i zasadniczy punkt programu - coctail welcome reception party... Pinakoteka robi wrażenie, acz nie wziąłem kamery aby odróżniać się od ruskich i nie uwieczniłem wnętrza. Do 20:00 śpiewał chór. W pierwszym i drugim rzędzie siedziały ruskie. Poznaję już z oddali! Na koniec wystąpiła moja rozmówczyni z lunchu - chyba nadziałem się na szefową - i podziękowała w imieniu całej ... delegacji. Jakże swojsko się poczułem, jakbym słyszał wydziałowych miśków co mówią o polskiej delegacji jadącej do Rosji. Ten sam styl, mentalność... Po koncercie było po... brazylijsku. Dwie młodziutkie czekoladki roznosiły na tacach colę i drobne przekąski. Brazylijczyk, który chciał ze mną zjeść lunch pogratulował mi sukcesu. Chyba tego BraBu nie tylko ja nie lubię. Aha, wiadomość dnia - oczywiście wpłata 440 Euro poszła! Tak wiec... Falowanie i spadanie. Piękny koncert, choć dla mnie na stojąco - nie byłem w ruskiej delegacji. Potem party jak na ... ruskiej wsi. Za to miłe rozmowy. Miałem grupkę trzech Brazylijczyków i Niemca, który był nieco zmęczony bo leciał przez Peru i zwiedzał miasto. 36 godzin bez snu i łóżka. Wytrzymaliśmy do 21:30.
Jak zwykle suplement. Zadałem Brazylijczykom pytanie odnośnie tego narodowego trunku z trzciny. Piłem go przed lunchem. Temat zszedł na ... wódkę. Jeden nawet powiedział wyborowa. Że to niby nasza specjalność. No to przy Niemcu pojechałem... Że wóda to specjalność rosyjska a może sowiecka. Że jak byliśmy pod dominacją sowiecką to ten zwyczaj chlania, sowiecki zwyczaj, zdominował Polskę. Że byliśmy zniewoleni politycznie i ekonomicznie, że picie było formą ucieczki. A co, muszę kochać ruskich? Zrobiłem im koło dupy, ale i tak ni ma to co powiedziałem żadnego znaczenia... Niemcowi wyznałem, że lubię latać samolotami Lufthansa!
No i na koniec...Prezentacje następnych miejsc konferencji. Dla miłośników wódeczki, chlania i tego typu rozrywek - Kazań. Pan ProRektor miał ładną tłumaczkę i rozdawał w plastikowej torebce prezenty - sowieckie matrioszki. 2014 rok to Guimaraes. Ładna, zrównoważona prezentacja. Jestem dumny, że jestem europejczykiem. Choć jestem Słowianinem nie jestem cyryliczny, ale łaciński. To ta niewidzialna granica... 14:30 wyjazd na wyspę... A kiedy się podmyję? Już... 12:47. Najwyżej po harcersku pomoczę klejnoty w oceanie...

Kościółek

Wieczorem na 18:00 jak to zwykł był mawiać mój Świętej Pamięci Cioteczny Szwagier udałem się do kirchy. Pamiętam dobrze z Kasią kościółek na Dominikanie. Było podobnie, acz w bardziej cywilizowany sposób. Bazylika mniejsza jest przepiękna, a wymiarami przypomina kościół w Wołominie. Na szczęście załapałem się na miejsce siedzące. A msza trwała dobrze ponad godzinę. Była podobna oprawa muzyczna, choć zespół był na chórze, niewidoczny. Już początek był ciekawy. Obaj księża wraz z zastępem czekoladowych ministrantek (czy ja jednej nie widziałem na plaży???) poświęcili każdego wiernego. Mnie święciła taka, że od razu poczułem się znacznie lepszy. Potem ta sama udzielała komunii koło mnie. Jak ja żałuję, że nie zdążyłem przed wyjazdem oczyścić swojej grzesznej duszy. Na pocieszenie dostałem na znak pokoju buzi od czekoladki po prawej stronie. Spokojnie, był to ten rodzaj XXL...

Plaża...

Będzie to kawałek dla... koneserów. W sobotę było pochmurno i plaża raczej świeciła pustkami. Wczoraj z racji słońca był tłum, tłum także czekoladek. No nie, nie było to sambodrom, nie było toplesików, acz dolne części noszą tutaj zdecydowanie oszczędne. Taki e opakowanie mini! Z racji południowej natury czekoladek (przypadek Jennifer Pupez) te mini opakowania na dużej zawartości to mocna rzecz. Gdyby opakowanie miało w pełni pokryć i ukryć towar to zdecydowanie ruskie reformy XXL. A tak był festiwal! Od młodych, jędrnych i apetycznych pośladków po zdecydowanie wielkie rozmiary. Co ja na to? Z plecaczkiem 5 kilo i zmulony upałem dzielnie maszerowałem myśląc sobie, że za mojej młodości (kiedy to było...) takich atrakcji nie było!
Jeszcze mały suplement o ironii losu... Przed sobą miałem zawsze te wielkie czekoladki ze sznurkiem w przedziałku. Z przodu nadchodziły szczuplejsze i drobniejsze. Jak pech to pech... Przystawałem i dyplomatycznie spoglądałem na morze a potem na rewers. I byłem dzielny, bardzo dzielny, bo podążałem w zaplanowanym kierunku. Raz tylko trafiła mi się super statyczna czekoladka w ruchu. Sprzeczność? No nie. Ruszała się, bo grała w tenisa. A była statyczna bo nie przemieszczała się wzdłuż plaży. Nieco dłużej wsłuchiwałam się w szum fal i kontemplowałem horyzont...

niedziela, 27 marca 2011

Falowanie i spadanie

No tak... Brazylia a w zasadzie moje emocje brazylijskie są zmienne jak kobieta. Po tych portugalskich obradach na porannym workshopie i dyskusji którą wywołałem (bynajmniej nie o dupie maryny tylko raczej merytorycznie) w hallu uzupełniałem bloga. Jeden z uczestników z Brazylii spytał się, czy możemy porozmawiać podczas lunchu. Odpowiedziałem, że jest problem, bo nie doszła opłata. Na to on doradził, żebym pogadał z BraBu (brazylijskim burakiem). Odrzekłem, że robiłem to już dwa razy i chyba mi to wystarczy... Podczas tej rozmowy usłyszałem, że problem miała kolejna ruska delegatka. W tym burdle jednak znaleziono jej płatność i resztę. Grzecznie poprosiłem kobitkę z recepcji, żeby jeszcze raz sprawdziła, bo dzwoniłem do Polski i ponad wszelką wątpliwość płatność poszła. Wtedy po aż trzeci objawił się BraBu... Zaśmiał się i stwierdził, że już mnie informował. No to się znowu troszku podekscytowałem. Najpierw grzecznie stwierdziłem, że nie ma ludzi nieomylnych. Potem dodałem, że nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. Poprawiłem stwierdzeniem, że bawi mnie jego śmiech, ale zobaczymy kto się będzie śmiał jutro... On na to co mam zamiar robić. Ja mu na to, że skoro traktuje mnie jako oszusta to idę na spacer, bo ja go prosić o kuponik na lunch nie będę. Zapamiętam sobie jedynie, jak brazylijski profesor potraktował polskiego profesora... On na to, że przecież powinienem dostać te kupony. Ja na to, że też tak twierdzę, ale że skoro on twierdzi inaczej to jest to jego problem i pewnikiem jutro to będzie jego poważny problem. No i na cito dostałem komplecik materiałów. Podsumowałem to tak: jeśli wina leży po mojej stronie wpłacę kasę i go przeproszę, jeśli po jego to niczego nie oczekuję, bo już dostałem lekcję brazylijskiej gościnności.
Lunch był bardzo sympatyczny. Jedzonko tubylcze, bardzo smaczne. Brałem co ciekawsze towary i po pięciu godzinach jest OK. Siedziałem koło Portugalczyka, który był profesorem Paulo. Mały kraj... Wokół były oczywiście... ruskie. Blisko siedziała jakaś nawiedzona, co pletła raczej nieruskie bzdury (ruskie znane są z wiedzy teoretycznej, a ta gadała, że to nieważne). No więc zagadnąłem, choć miałem plan nie ujawniać się. Po dłuższej rozmowie spytała się jak się nazywam i skąd jestem. Ach, była w Polce, kocha Warszawę i Kraków... Odpowiedziałem, że mój wydział kocha od 20 lat Moskwę... I poszedłem na wycieczkę...
Wycieczka była miłą i ze smaczkiem. Zacząłem od Aquarium za 5 Reali, które mnie rozczarowało. No ale zaliczyłem element numer dwa z listy you must see...
Gdy czołgałęm się w słonecznym upale wzdłuż brzegu zagadnęła do mnie parka w moim wieku po portugalsku. Jak katarynka odpowiadam po angielsku, że jestem turystą i nie mówię po po portugalsku. Skoro mówię ten tekst po angielsku są dwie możliwości - przejście na angielski albo wymięknięcie. Ci nie wymiękli. Facet jest psychologiem, studiował w latach 80 w Londynie, ma przyjaciół Polaków - Mariusz i Danuta. Już chciał zapraszać do domu (i zaprasza) ale tu mi się przypomniała powiastka Mojej Ukochanej Teściowej. No więc wymieniliśmy się wizytówkami ale... Jestem bardzo sceptyczny wobec czwartkowej kolacji.
Mam koło siebie ulubiony sklepik - Lojas Americas. Mydło powidło i moja ulubiona ciecz: Guarana za 4 Reale. Musze dbać o nereczki, bo wlewam w siebie litry i większość... wypacam.
A w hotelu kolejna przygoda. Nie działa interek. Schodzę z kartką, wszystko wporzo, zresetuje urządzenie. Znowu nie działa. Schodzę drugi raz i tłumaczę, ze nie może być S tylko literka z zakresy A-F bo to liczba heksadecymalne. Było to za trudne ale... To nie było S tylko 5. Boże... Czym mnie jeszcze ten kraj zaskoczy... Te dwie Panie z Polski coś mamrotały, że ich mało co nie obrabowano. Popatrzyłem... Dobra, nie będę tego dalej komentował. To raczej nie jest Durban. Tym mam nadzieję mnie nie zaskoczy. Ale czym... Dziś w Pinakotece Benedykta Kaliksta welcome party... Może będzie zaskok?

Mapa Santos...

Jest szósta rano, niedziela, w Polsce 11... Trudno mi napisać, że Santos budzi się do życia bo ono chyba nie zasypia, ale wstaje słońce. Są chmury więc spektakularnej fotki chyba nie będzie... Cofnijmy się do dnia wczorajszego.
Pokój hotelowy nie powalił, zostawiłem walizkę i udałem się do recepcji po mapę którą mi obiecano. Mapy niestety nie było. Recepcjonista próbował na mnie swojego angielskiego. Droga i okrągłe, niedaleko... Czyli rondo. Po kwadransie zadałem pytanie - trzeci tubylec podjął próbę. Przy plaży, za 500 metrów, zobaczysz znak I. Po kolejnym kwadransie albo i więcej gdy już kończyło się Santos zapytałem kolejnego tubylca. Tym razem wskazał mi... kierunek powrotny. Przeszedłem i nie zauważyłem? Postanowiłem sprawdzić siłę policji. Stał taki przy samochodzie między pasami ruchu. Były światła, ale nie zapalało się zielone. Po pięciu minutach okazałem się jedynym kretynem co stoi na czerwonym! Policjant podjął próbę. Tourist Information nie zrobiło na nim wrażenia. Informatio turistico (po południowemu) spowodowało uśmiech i tyradę po portugalsku. Zrozumiałem tyle, że... nie wie.
Jakoś tak pytanie stróży porządku zaczęło mnie bawić, bo przypominało dowcipy o milicjantach. Następny podjął wyzwanie w sposób inteligentny. Byliśmy przy kanałku. Pokazał na wodę. Ustaliśmy, ze woda, aqua, water... Potem narysował kółko... Okrągła woda, jezioro? No to pokazał mi... wytrysk (nie w sposób dosłowny oczywiście). Zajarzyłem - fontanna. Obrigada i idziemy. Po kwadransie patrze - jest fontanna. Ale gdzie ta informacja. Obok zabytkowy tramwaj z Santos. Zero napisów - informacja ukryła się w tramwaju w strachu przed turystami. Dostałem jedyny i ostatni egzemplarz mapki po angielsku. A najśmieszniejsze jest to, że spod tej fontanny widać mój hotel. To po drugiej stronie ulicy, po lekkim skosie... Cóż, to okrągłe to nie było rondo ale fontanna!

Autobus do Santos

Oj, działo się, będzie pisania... Jest niedziela, 5:15 czyli 10:25 w Polsce. Autobus był super, ale... były tam brazylijskie zwyczaje, do których już powoli przywykam. Przede mną usiadł starszy facet w czarnym garniturze co kazało mi mieć uszy otwarte. Drugi kongresowicz, gadał po niemiecku, co oczywiście nic nie znaczy, bo ja przecież nie jestem anglikiem. Już przy wejściu był zaskok - ta sama miła panienka co mi dała kartkę na walizkę przemyślała sprawę. Powiedziała jak się nazywa i pacem pokazała na mnie. Nawet ja to zrozumiałem - odpaliłem Ryszard Gajewski i... konsternacja bo jak się to pisze. Lekko niedospany zacząłem spelować, ale w połowie stwierdziłam, że nie jest to najlepsze rozwiązanie. Passport padło jak na policji. No i spisała mnie konduktorka.
Tu wsteczna dygresja numer jeden. Biuru podróży straszyło mnie długimi procedurami imigracyjnymi. Dostałem dwa druczki jak w Stanach, no może nieco krótsze. Na lotnisku było zaskoczenie - oddzielna kolejka dla obcych i krótsza. Stanąłem za Austriakami (też kongres?) i... coś się przy nich zacięło. Kraj południowy, więc jak urzędnik w okienku jest wolny to podnosi rękę i krzyczy na cały głos - co nie zapamiętałem, pewnikiem ichnie następny. Obsługiwała mnie nieco przytyta i pryszczata czekoladka od tubylców. Pomyślałem sobie - kobieto, czy Ty wiesz, co robisz? Żeby rozluźnić atmosferę zacząłem od Bom dia czyli dzień dobry - jaki dobry, jest czwarta nad ranem, sen na pewno nie przyjdzie... Uśmiechnęło się promiennie aparacikiem do korekty zgryzu, zagadała a ja zrobiłem skłon główką i powtórzyłem bom dia dodając obrigada. Dzień dobry i dziękuję, podstawowe wyrazy turysty. Poszło super bo dogoniłem Austriaków.
Tu dygresja numer trzy. W Brazylii mają hopla na punkcie kolejek i wąskości. Kolejka na lotnisku była typowym długim labiryntem. A chody ruchome są na jednego człowieka. Podobnie było w sklepie z butami gdzie było totalnie pusto. Oczywiście podszedłem z błędnej strony. W sklepie spożywczym było podobnie - tor przeszkód było ustawiony z regałów...
Wróćmy do autobusu... Konduktorka szla po autobusie i wyciągała niemo rękę. Podpatrzyłem sąsiada - dał 50 i dostał karteczkę. Zrobiłem to samo. A na karteczce było 15. Miejsce? Cena? Reszta. A ten w garniturze zaczął si e pieklić, gdzie mój bilet (stawiam na inteligentnego ruskiego, ma świadomość, że Brazylia to nie Kuba...) Tłumaczyła mu brazylijka po.. angielsku więc zrozumiałem. To kwitek na resztę. I tu właśnie jest pytanie - dlaczego nie wydalą reszty od razu... No i kiedy wyda!
Przystanek pośredni był na drugim lotnisku w Sao Paulo. Niesamowite miejsce - lotnisko jest na... gorze. Malutkie, jeden pas który urywa się nad domami jak na lotniskowcu. Niestety nie udało mi się zrobić zdjęcia ani filmu. Może w drodze powrotnej...
Santos leży nad morzem a Sao Paulo pawie jak Zakopane, więc tę odległość 50 kilometrów pokonuje się niezłymi serpentynami. Można podziwiać tak zwany Atlantic Forest... Po dwóch godzinach wylądowałem w zaplanowanym miejscu, które mimo Google map wyobrażałem sobie inaczej, jakoś "większe". Po drodze w Santos były niesamowite kontrasty - 40 piętrowe apartamentowce a poniżej domki z cegły (chyba jeszcze nie fawele...). Stacja autobusu to... stacja benzynowa. To dla mnie paranoiczny kontrast - autobus lux staje prawie w szczerym polu. Garniturowca przygiął upał i zażyczył sobie taxi, ja wyciągnąłem mapę, zorientowałem kierunki i poszedłem do hotelu. Po drodze obtarty konferencyjnymi butami do granic możliwości kupiłem sandałki. Znowu poszukiwali dla mnie sprzedawcy z angielski. Znaleźli ale też skończyło się na pokazywaniu palcem. Butki za jedne 59x1,7 to miły mięciutki plastik udający skórę. W sam raz na konferencję.
Hotel to staroć jak na obrazku, lekko zrujnowana. Jest przy arterii nadmorskiej, ulica prostopadłą do niej którą szedłem to zagłębie obszczymurków. Obsługa na szczęście znała tyle o ile język, tak więc po wypisaniu kilku dokumentów dostałem klucz. Pokój żaden luksus, ale z widokiem na morze. I tak miało być. Tylko nie ma internetu... Znaczy się są jakieś sieci ale zabezpieczone. Może wielki kongres da hasło?

Shit happens

Tia... Jak sie polepszy to... Faktycznie moglemzabrac dowod wplaty, ale... Byla korespondencja, rejestracja na stronie. Nie wpadlem na to! A moze powinienem przewidziec? Gadalem z glownym organizatorem. Taki tepy z wygladu, ale obrotny... Nie maja kwitu i nie beda miec dzis bo jest niedziela. Troche nie lubie byc traktowany jako potencjalny zlodziej. Staram sie tak nie traktowac sudentow. A jesli tak potraktwal polskiego profesora jakis brazylijski profesorzyna... Uspakajala mnie portugalka, jak sie okazalo znajaca Paulo Lourenco. Widac bylem troszku podekscytowany, no ale przeca nie dalbym temu brazylijskiemu pasterzowi w kly. Po awanturze poszedlem na workshop. Na prawde mnie interesujacy. Symulacje itd itp w nauczaniu mechaniki. Facet gadal po portugalsku. Wyszedlem. Zasiadlem kolo portugalki poblogowac. Pojawili sie ruscy. Juz ich rozpoznaje na odleglosc. Tez nie zaplacili, tez nie mieli rejestracji ale wyciagleli kase i bylo poproblemie. Jeden gadajacy bardzo dobrze po angielsku chwycil za jaja tego brazylijskiego profesorzyne - kasa to kwit. No i okazalo sie, ze nie potrafia wystawic kwita. A jeden ruski to filmowal. Sluzbowo? Ja tez jestem na tym materiale! O paniach z polski nie bede pisal bo... Juz kiedys napisalem o bylym dziekanie. Mialem racje, ale oberwalem w beret. O tym moge tylko opowiedziec. O 10 byla przerwa kawowa - kawa tu faktycznie jest dobra. Portugalka poszla na obrady tego cudowanego IGIP. Ja zasiadlem do kompa.Brazylijski bysio wiercil sie. Czulem ze chce mi cos powiedziec. No i rzekl, ze ruskie tez nie zaplacily, wiec pomyslal ze tak samo jest z polakiem. No to mi nadepnal. Grzecznie i stanowczorzeklem, ze bylbymmu gleboko wdzieczny i zobowiazany za rozroznianie Rosjii i Polski z przyczyn historycznych, ktore sa mu zapewne obce i nieznane. Ja na przyklad rozrozniam Brazylie, Portugalie, Hiszpanie i Argentyne i nie mowie onich ci z poludnia. Facet jest sniady, wiec sie zrobil jeszcze bardziej sniady... Zaczal cos belkotac o amerykanskich wzorcach. Spytalem sie,czy chodzi mu ostany. Tak... Wiec... Zrobilem mu referat. Ty bylas w San Diego, Nowak z Michigan, Konrad w MIT. Sniady zbladl... Poprosilemgo wiec grzecznie, zeby nie probowal mnie uczyc tego, co doskonale wiem. Poniewaz zobaczylem, ze ruskie go poklepywaly zrobilem to samo. A klepiac postawilem mu problem - dla niego zaplaciles 100 Euro to mozesz nie przyjezdzac. OK, rozumiem. Ale dlaczego jestem okreslony co do minuty w sesji... A jesli przede mna nie bedzie mowcow- mam zaczac wczesniej czy czekac? Po czym dalemmu czas do jutra dodajac ze Brazylia mnie zaskakuje (surprises) a konferecja jest nieoczekiwanym wydarzeniem (unexpected event). Facet znowu zrobil sie ciemniejszy na mordzie... Ten gostek od wokrshopu pracuje w Michigan ale na jakims gownie z miesciny Flint. Zwrocilem mu uwage na jezyk - w drugiej czesci laskawiec co piec minut streszcza co powiedzial po portugalsku. Juz wiem, ze sposrod sluchaczy tylko ja znam angielski... A powtorze - sprawy sa dla mnie interesujace. Generalnie takiego gowna jeszcze nie zaliczylem. Nawet ta chinska konferencja byla o niebo lepsza. To jest po prostu zlodziejstwo! Siedzialem za tym kantorkiem do rejestracji, patrzylem jak liczyli kase od ruskich, upychali po kieszeniach, zadnej kasetki... Boze... Czy ja musialem tyle jechac z nadziejami na wspolprace, zeby zobaczyc, ze nie jest u nas tak zle. Nawet na tych wydzialowych konferencjach z ruskimi i ukraincami najwazniejsza jest knizka. A tu w ramach oszczednosci jest... CD. Wlasnie brazylijczyk z Flint zrobil dla mnie tlumaczenie. Cos tam liczy w Mapple... No to ja mu ze my cwiczymy kod Mathematica i czy mu moge zadackilkapytan na koncu. Speszyl sie... Speszony amerykanin? Bardziej brazylijczyk...

Lotnisko Sao Paulo

Uff... Początek był nieco napięty i stresujący ale chyba już jestem na prostej. Chodziło mi o prostą rzecz - aby jak najszybciej wyrwać się z lotniska. Widzę, że na podstawie moich danych weryfikowanych przez Konrada było to niemożliwe - ten ekspres odjeżdża albo o 5:10 albo o 9:30. Jest drugi cudak, na którego oczywiście nieoznakowanym przystanku siedzę. Bilet u kierowcy - kasę wymieniłem w pośpiechu po średnio rozsądnym kursie. Już idąc na ten przystanek kierowcy innych autobusów coś tam zagadywali - jak mówiłem Satnos pokazywali dalej i mówili ósma... Zaliczyłem już kafejkę internetową i pogaduchę na Skype. Zrobiłem też dwa wpisy na blogu. Troszkę obcierają mnie nogi w konferencyjnych butach - odczuwam więc nieodpartą potrzebę zakupu brazylijskich sandałków.
Prognozy brazylijskie mówią, że nie będzie raczej padać. Podczas lądowania podziwiałem Sao Paulo nocą - duża wieś, 12 milionów... Na dziś po stresach i spóźnieniu plan minimum - sandałki i... Na długości 6 kilometrów są przy plaży piękne ogrody. Może więc popodziwiam... Kupiłem na Okęciu Loney Planet o Brazylii. Ciekawe, o Santos nie ma nawet jednego słowa. A ten materiał, który wydrukowałem liczy 200 stron. No nie przesadzajmy, nawet największy narodowy, katolicki, polski i narodowy patriota nie napisze 200 stron o... Wołominie.
Kurcze, to działa... Przyszłą kolejna brazylijska czekoladka, przykleiła nalepkę na walizę, potem coś zagadała. No i nie pogadaliśmy... Komputera nie oddam do luku. Uczcie się języków obcych. Poza tym, że siedzę na klapkach bo ławka jest oczywiście kamienna przy ruchliwym podjeździe pod lotnisko jest super. Wolałbym złapać tego cudaka o 5:10 (niewykonalne, bo dziś samolot przyleciał o czasie) Zawsze można pogdybać... Gdybym wiedział to wtargałbym walizę na pokład. Spokojnie mieści się w luku, ładowali większe. Nie straciłbym czasu na odbiór i... już byłbym w Santos. Ale trzeba zawsze patrzeć na jaśniejsze stronę przez pełniejszą cześć szklanki. Pogadałem z Kasie, napisałem bloga...
Jakoś nie chce mi się wyciągać kamery. Miejsce jest industrialne, smrodliwe i niepiękne. Ostrze sobie apetyt na piękno Santos... Oby nie było jak z rannym autobusem! Ale już wiem od tubylców, że dobrze zlokalizowałem stację końcową. Mam oczywiście mapkę i wiem jak dojść do hotelu. Czy ktoś będzie mówił po angielsku? He, he, he...
Na dziś dwa priorytety - sandałki i... relaks. Noc między dwoma czekoladkami była miłą, ale ta ciasnota... Obawiam się, że mam nieco za duże gabaryty. Musze nieco nad tym popracować. Bo jak się nie zmieszczę w fotel...

Frankfurt

Samolot, nówka Airbus 319-100 wylądował o czasie. A na lotnisku w tej części przesiadkowej, łącznikowej zbity tłum. Jakoś mi się udało dopchać do terminala informacyjnego i wyczaić bramkę, żeby wybrać odpowiedni kantorek odprawy paszportowej. Liczyłem, że na moim terminalu 1B będzie luźniej. No i przeliczyłem się. Tłum i tylko jedna maleńka knajpka z obsługą kelnerską i kolejką do maciupkich stolików. Tak dbają o masę startową samolotu? Nabyłem i zeżarłem suchy prowiant, pozostawiając sobie literka... wody na lot. 12 godzin to jest całkiem sporo. Siedzę w moim B46 i oczekuję na tego 777. Już jedzie... Niezły cielun. Ma największe w świecie silniki - ich średnica robi wrażenie. TAM to brazylijskie linie. A motto - the magic red carpet... Nie odczuwam nieodpartej potrzeby zrobienia zdjęcia, ale może... Chociaż już się nieco ściemniło! Mnie też się ściemnia jak pomyślę o tych 12 godzinach...

sobota, 26 marca 2011

Lot do Brazylii...

Rezerwacja miejsca przez Interek w wykonaniu Lufthansy jest do... Chcialem przy prezejsciu, zeby moc wyciagnac nogi i w razie alarmu pan... nie budzic ludzi. Dostalem... w srodku. Za to towarzystwo bylo mile. Po lewej od okna siedziala mloda brazylijka, po prawej rownie mloda urugwajka, ktora podrozowala z mamusia. Oczywiscie obie ni me ni be ni kukuryku... Usmiechaly sie uroczo, chcialy pogadac ale... Spalem bardzo smacznie, mimo ciasnoty. Slynny 777 ma rownie malo miejsca na nogi co poprzednicy. Za to podejscie do ladowania jest jak po masle. Airbus przy tym zachowuje sie jak furmanka - trzecie, skrzypi, kolebie. Jak ten grubcio 380 lata podobnie to do niego nie wsiade.
Byl ekranik na fotelu, obejrzalem po raz drugi RED przez sympatie do Willisa. No i spalem chyba calkiem mocno, bo nie obudzilo mnie nawet poranne pojenie woda i wyprawa brazylijnki do toalety. Jakos mnie zrecznie okraczyla...
Tym lotem leciala halasliwa grupa... jakby to powiedzial Posel Brudzinski ... ruskie.

Krew jasnista mnie zalewa...

Uff, juz Brazylia, Sao Paulo... O locie bedzie pozniej, teraz pierwsze wrazenia. Bo zalewa mnie krew jasnista i pozbywam sie jakichkolwiek kompleksow. Mialem zapisane, i wydrukowane ze strony konferencji obslugiwanej przez cudaczne biuro, ze pierwszy autobus jest o 5:30. No i wyrobilem sie. Oczywiscie nikt nie byl mi w stanie powiedziec, gdzie jest przystanek, miedzy godzina 5:20 a 5:40 szukalem go miotajac przeklenstwa. Wyladowalem na terminalu 2, krajowym. Informacja oczywiscie nieczynna. Pytam sie w biurze od taksowek. No mowia po angielsku jak ja po portugalsku. Pokicalem wkurzony na pierwszy terminal. Tam mnie odeslali na... drugi do informacji lotniskowej. Wobec panienek tam siedzacych bylem juz stanowczy i skoro kumaly po angielsku to zyczylem good luck przy olimpiadzie. Jedna sie uniosla honorem i zaprowadzila mnie do... kasy biletowej Brasileiro Express. Tam okazalo sie, ze pierwszy autobus byl... o 5:10, bylem bez szans. Nastepny jest 9:30, ale poniewaz kasjerka w cudownym mundurku nawet nie usilowala mowic po angielsku stwierdzilem, ze bilet bez informacji gdzie jest przystanek malo mi robi. Wrocilem wiec na pierwszy terminal opierdolic tych dwoch kolesi, co nie wiedza o kasie, ale... Skonczyli zmiane. Opierdolilem panienka i sprawdzila mi w sieci, ze ten drugi Transitolar odjezdza o 8:00. Wschodzi slonce wiec moze zlokalizuje przystanek. A na pewno opierdole panienke z tego biura w Santos co mnie kilka razy pytala o ktorej przylatuje. Rane, zero kompleksow jako Polska. Jestesmy cudownie zorganizowanym krajem...
WiFi nie ma ale jest kafejka. Za jedne 0.35 czyli 60 groszy za minute. Przyjemnosci kosztuja. Jak klepne te emocjonalna wypowiedz moze pogadam z Kasia na Skype, jak... przypomne sobie haslo do Skype!

piątek, 25 marca 2011

Na lotnisku...

Uff... Po porannym przedpodróżnym stresie dopiero się zaczęło. Na Okęciu na terminalu A alarm bombowy. A jak wysiadaliśmy z samochodu okazało się, że nie mam... sandałków. Na szczęście odprawa poszła szybko i bezboleśnie. Sandałków nie mam, nabyłem dmuchany kołnierz na szyję, przewodnik po Brazylii i ... kolejny odcinek mojego ulubionego Doktora House. Mam nadzieję, że limit dziwnych braków mam już za sobą i co więcej że niczego nie będę tracił i gubił podczas drogi. Żeruję na darmowym hotspocie ING. Może we Frankfurcie będzie coś podobnego? To sobie troszkę pobloguję, bo mam ponad cztery godziny oczekiwania na kolejny lot. Refleksja końcowa - z sandałami jak z kozą... Miałem jakbym leciał pierwszy raz sporo stresów. Ale jak się skanalizowały na braku sandałów to od razu mi odeszła ta gula z żołądka. Rozszerzona mądrość żydowskich historyjek... 40 minut do odlotu - chyba będzie klapka w dół. Nie chcę, żeby mnie wywoływali, potem zatarg ze stwardessą i skończę jak Jan Maria poseł Rokita.

wtorek, 22 marca 2011

Santos

No to mała przymiarka do piątkowej podróży... Moja ulubiona linkownia. Najpierw pogoda - zgodnie z prognozą w najbliższych dniach będzie do dupy. Gorąc i deszcz, czyli parówa. Tak twierdzi Weather Underground. Udało mi się wyguglać fajny informator o Santos - oczywiście po angielsku, ale po co jest Google Translator! Viva Santos! No i na koniec fotka mojego hotelu - podobno mam mieć okno wychodzące na ocean... za zwałami deszczu i mgły.


I jeszcze mapka okolicy z Google - hotel, dworzec autobusowy i uniwerek.


Mapki prowadzi też Yahoo - ten co mi wyciął bloga budowlanego...


No i jeszcze... panoramio. Może się tam osadzę?

Apolitycznie...

Chociaż była debata Leszka z Ministrem Rostowskim, chociaż Jary erudyta popełnił dwa teksty nie będzie o polityce! Będzie o... osłabieniu wiosennym. O paradoksie (wraca moje ulubione powiedzenie) zaraz po końcu semestru czyli na poczatku lutego nie padłem na pysk ale jakoś siłą rozpędu dokończyłem niezłożony wniosek grantowy - o tym będzie bez szczegółów bo to polityka) i wyedytowałem zarys drugiego "podręcznika autorskiego". W marcu coraz mniej chce mi się chcieć... Chyba przyszło moje ulubione osłabienie wiosenne, choć wiosny ciągle jeszcze nie widać. W sobotę i niedzielę wykonaliśmy plan cięć ogrodowych - mamy nadzieję, że dzięki temu będzie więcej słońca i lepiej będzie czuła się trawa. Docek wrócił do pełnej formy, acz jutro czeka go niespodzianka - druga wizyta u lekarza. Już się zaczynam bać... Jutro wyjazd na konferencje do Kielc, w piątek do Santos. Po cholerę mi to wszystko... Stąd przecież tez dobrze widać!

poniedziałek, 21 marca 2011

Mathematica

Ćwiczę z oszałamiającymi sukcesami naukowymi (ostatnio wycięto mi z polskiej konferencji referat o webcastingach, przyjęty później na międzynarodowy kongres...) że nie wspomnę o komercyjnych transmisje strumieniowe od siedmiu lat. I bardzo się cieszę, że miałem racje (bo tylko taka radość mi pozostała...). Klasyk i standard czyli Wolfram i Mathematica robi połączenie slide- i screencastingów. Super! Może zauważą to moi krytycy, którzy nie szczędzili mi gorzkich uwag w okolicach habilitacji...

Przygoda Docka...

Docek kiepsko zakończył zimę lub słabo zaczął wiosnę, co na jedno wychodzi. W niedzielę jak zwykle zrobił pobudkę po czwartej rano, a wieczorem wpadł na wędzonkę i polazł na dalszy spacerek. Wrócił nieco kulejący i pokrwawiony. Ścinaliśmy gałęzie, więc obawiałem się, czy nie nadział się na żaden badyl. Ale krwawienie nie było mocne. Nie chciał wędzonki, nie chciał się poczochrać. Kontuzja i awaria kota. Rano zastaliśmy go niemrawego w foteliku u Taty w pokoju. Odkryliśmy też źródło kontuzji. Naszego grubcia odwiedzają inne koty, a on jako kastrat ma średnią moc im naładować. Pod czereśnią było sporo białych i szarych kłaków - agresorem był więc Czadar albo Nergal. A broniłem skubanych przed panienkami, jak któryś zadekował sie w budzie... Zadecydowaliśmy - wizyta u lekarza. Niestety o ósmej rano była już kolejka czterech zwierzaków. Kocio zaliczył więc jedynie podróż, której bardzo nie lubi. Po jedenastej ruszyłem w miasto i zacząłem od weterynarza, któremu zadałem pytanie behawioralne - czy kot może przezywać porażkę z innym kotem na własnym terenie, bo jest osowiały. Pan doktor stwierdził, że może ale najprawdopodobniej to zakażenie i zasugerował zastrzyk. Wróciłem po Docka. Wszedł do klateczki, ale wiedziałem, że gwarancja spokojnej podróży to pewnik problemów u lekarza. I nie myliłem się. Docek odwrócił się dupą do wyjścia i zaczął prychać. Nie powiodły się próby wytrząchnięcia go z klatki. Został więc fachowo wyciągnięty za tylne łapy. Chcąc pomóc Dockowi włożyłem rękę do klateczki i wtedy zrobił mrauuuuuu i zatopił kły w moim palcu. Oj, nieźle siknęło... Weterynarz spokojnie stwierdził, że własnie to samo stało się nocą z Dockiem. Rożnica jest taka, że on dostał zastrzyk za 40 złotych a ja gratisowa watkę ze spirytusem... Wszak Docek jest szczepimy i nie raz mnie zahaczył zębami - fakt, że nigdy tak konkretnie. Zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja. Z jego strony kryzys zażegnany - zaczął mruczeć.

piątek, 18 marca 2011

Lokalna polityka...

Oczywiście artykuł jest tendencyjny, bo gazeta jątrzy i kłamie. Oczywiście wszystko jest wporzo, bo PiS'owscy aparatczycy to zgrany, prawy i sprawiedliwy kolektyw, a nie żadna klika. A partia rządząca, jak mawia mój sąsiad ma prawo i obowiązek wywalić na pysk wszystkich jak przejmuje władze, bo musi dbać o... utrzymanie władzy. Żal tylko ściska to i owo, że ten cyrk jest w Wołominie! Jacek Sasin, były wojewoda, dziś radny PiS w Sejmiku Mazowsza, został doradcą burmistrza Wołomina Ryszarda Madziara, który należy do młodego pokolenia partii Jarosława Kaczyńskiego. - Sasin dostał własny pokój. Nazywamy go nadburmistrzem Wołomina, bo tak naprawdę teraz on rządzi naszym miastem. Wkrótce jego zajęcie ma przybrać bardziej oficjalny charakter: obejmie stanowisko pełnomocnika burmistrza ds. społecznych. - Zajmę się współpracą z organizacjami pozarządowymi, zadbam o kontakty burmistrza z mieszkańcami - wylicza doradca Jacek Sasin. To pierwszy misiek... Drugi także robi świetną karierę. Do wołomińskiego Zakładu Energetyki Cieplnej, spółki należącej w całości do gminy, trafił drugi kolega z partii burmistrza Wojciech Dąbrowski. Bez konkursu dostał tu posadę wiceprezesa. Przyznaje, że nie ma doświadczenia w branży ciepłowniczej, ale w spółce otaczają go fachowcy. On zaś niesie im ideę modernizacji. Nie matura lecz chęć szczera... To już kiedyś było.
Nowy burmistrz szedł do wyborów pod hasłem: Wołomin potrzebuje zmiany. Czułem, jakie to będa zmiany - zwiększenie liczby koszy na smieci i ławek na obrzeżach miasta... Ale żeby aż takie TKM? Aż strach PiS'ać o tym... Kto ma mocne serce niech przeczyta całość w gazecie.

poniedziałek, 14 marca 2011

Politycznie...

Nie byłbym sobą, gdybym nie po-politykował... Tusk napisał artykuł do wyborczej. Czy media sprzyjają bezkrytycznie platformie? W niedzielę Olejnik szukała dziury w całym - dlaczego zdecydował się Pan opublikować ten artykuł w gazecie a nie rzeczpospolitej. W odpowiedzi padło stwierdzenie, że gdyby artykuł ukazał się w rzeczpospolitej padłoby pytanie, dlaczego nie w gazecie. A przyczyna jest prosta - gazeta ma największy nakład. Sprawdza się powiedzenie, że nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi...
Poza polityką makro istotna jest także ta lokalna, przyziemna. Jak to Donek powiedział - nie róbmy polityki, budujmy drogi. Właśnie... Na seminarium Kasi jechałem z odległości 25-30 kilometrów... 2 godziny a i tak się spóźniłem. Oczywiście jechałem niestety samochodem... Obawiam się, że za mojego zycia zawodowego nie doczekam się takiego czasu, aby spokojnie dojechać do Warszawy. Ktoś powie, że w każdej metropolii sa podobne problemy. Ale tempo 15 km/h w godzinach 8-10 rano to chyba rekord świata.

Seminaryjnie...

Kasia ma dziś bardzo ważne, chyba z dotychczasowych najważniejsze seminarium - to, które poprzedza wszczęcie przewodu habilitacyjnego. Problem jest śmieszny i nietrywialny - nie polega bowiem na braku wyników do pokazania ale do nadmiaru. Przysłowia kłamią, a przynajmniej to głoszące, że od przybytku głowa nie boli. Boli od wtorku i to bardzo. Czas jest ograniczony - 45 minut i nie da się oczywiście zmieścić wszystkiego. A co zmieścić i jak rozłożyć akcenty to sprawa ... polityczna. Starałem się wspierać Kasię duchowo i technicznie (w zmaganiach z naszym ulubionym programem PowerPoint). Na temat zawartości nawet nie usiłowałem dyskutować, bo mam świadomość, że taka prezentacja to skomplikowany problem optymalizacji wielokryterialnej. Nie da się zrobić idealnej, uniwersalnej prezentacji, która zachwyci wszystkich, co nie oznacza oczywiście, że nie należy się starać. Kasia starała się do pierwszej w nocy a potem jeszcze coś mamrotała przez półsen. Nauka może być wykańczająca. Jadę na seminarium i napiszę poprawnie polityczny tekst o tym, jak było...
No więc było bardzo dobrze, acz zgodnie z moimi przewidywaniami nie udało się wszystkich zadowolić, a lista tego, czego nie udało się zrobić i przebadać jest nieskończona. Najważniejsze jest to, że nie było żadnych poważnych krytycznych uwag merytorycznych. Do tego miodu musi niestety dojść łyżka dziegciu - proces druku rozprawy trwa dalej... I trwa mać jeszcze co najmniej tydzień. W sumie będzie... miesiąc. Drukują to na wolnej atramentówce?

Pogrzebowo...

W sprawach pogrzebu należy zachować należyta powagę, ale nie mogę nie zacząć od akcentu innego typu. Informacje o terminie i miejscu miałem z trzech źródeł: Wujka, jego Kuzyna i mojej Siostry - te dwie pierwsze miały charakter ustny. Wiele informacji zgadzało się, ale w innej konfiguracji. Jak usłyszałem, że będzie msza w Katedrze to zanotowałem, że jest to ta msza przed złożeniem do grobu. W październiku na pogrzebie szwagra byliśmy spóźnieni, bo nie przewidziałem korków. Tym razem zarządziłem wyjazd z dużym wyprzedzeniem. Udało się zaparkować pod katedrą. Kwadrans przed dziesiątą zacząłem się niepokoić, bo byliśmy jedynymi żałobnikami. Zadzwoniłem do Siostry - msza jest na cmentarzu. Płock nie jest wielką metropolia, ale i tak zaliczyliśmy spóźnienie. Za karę, no bo chyba nie jako nagrodę, ksiądz ustawił nas z wieńcami (a były imponujących rozmiarów) zaraz za krzyżem. Jaka była prawda względnie obiektywna tej sytuacji? Msza w katedrze będzie za tydzień. Czyli usłyszałem dobrze, ale nie w tym kontekście. A mejle trzeba czytać bardzo dokładnie - Siostra była precyzyjna, ale też nie do końca: pogrzeb odbędzie się w sobotę (12-tego) o godz. 10:00 na cmentarzu Komunalnym. Tak, będzie urna i będzie "ściana". Nie było "ściany". Urna została złożona do klasycznego grobu, tylko mniejszego. Na wielu cmentarzach urny są umieszczane w ścianach, co jest uważam bardzo dobrym pomysłem.

czwartek, 10 marca 2011

Spoty Jarego...


Lotnicze wspominki

A to trasa lotu Kasi do Londynu...

Żeby nie było wątpliwości lot Londyn-Warszawa dokładnie rozpoznałem...

A tu właśnie startuje samolot do Chicago. Ten sam (fizycznie), którym przyleciała Kasia?

No to Kasia już wystartowała...

Niestety obrazki ukazały się z opóźnieniem. Właśnie miałem je wrzucić na bloga, gdy dotarł do mnie mejl o śmierci Cioci...

Wielko-postnie

Czy ten blog będzie kolejną jednorazówką? Liczba rozpoczętych blogów jest już chyba dwucyfrowa. Mężczyzna, który nie kończy? Chyba nie tak. Mężczyzna inwencją i wyobraźnią romantycznie mierzący w tej kwestii siły na zamiary. Akurat tutaj poniedziałkowa przerwa ma bardzo racjonalne uzasadnienie. Zmarła nagle moja 90-letnia Ciocia. Widziałem ją kilka dni wcześniej, pełną energii. Od nagłej i niespodziewanej śmierci... Każda śmierć przychodzi dla nas za wcześnie, bo... być może zapominamy, że ludzi należy kochać codziennie, bo zawsze odchodzą za wcześnie. W sobotę pogrzeb. Życie musi się toczyć dalej... Choć w polityce dzieje się bardzo wiele mam dziś na te sprawy nieco inną perspektywę.
Ponieważ paluchy mnie nieco swędzą będzie delikatna wrzutka polityczna z mojego podwórka akademickiego. Ja udaję, że wykładam, studenci, że się uczą. Mówiłem to od lat... dziesięciu, dwudziestu? Znowu rozbawia mnie, że po latach ktoś odkrywczo powtarza za mną porażające oczywiste oczywistości. A ja coraz bardziej mocno jestem osadzony w loży prześmiewców... W moim środowisko nie ma na szczęście takich patologicznych przypadków "zastępczego" wpisywania ocen. Ja mam na myśli fenomen studiów zaocznych i wieczorowych obecnie nazywanych eufemistycznie niestacjonarnymi. Wszyscy o tym doskonale wiedzą, że jest tam 66% zajęć ze studiów dziennych (stacjonarnych) odbywanych w weekendy, kiedy wszyscy, i prowadzący jaki i studenci są zmęczeni. Studenci są obecni na sali, walczą ze zmęczeniem, wykładowca stara się zainteresować słuchaczy przedmiotem. A na koniec studenci za te 2/3 zajęć dostają dokładnie taki sam dyplom! Nie trzeba tu ministerialnego tropienia patologii. Wystarczy odrobina zdrowego rozsądku... Jak byłby ten zdrowy rozsądek u decydentów nie byłoby konieczności tropienia patologii, które generuje sam system edukacji od dwudziestu lat! Patologicznych strażaków, którzy najpierw podpalają a potem gaszą sadza się do więzienia. Co z decydentami i urzędnikami, którzy produkują prawo prowadzące do patologii? Jak znam życie... awansują!
W lżejszym nastroju o trefnym zięciu biednego stryja...

poniedziałek, 7 marca 2011

Odszczurzanie

Kasie szczęśliwie wystartowała z San Diego i doleciała do Chicago. Tu czeka ją mróz ale i słońce. A mnie czeka lekkie odszczurzanie domku. Starałem się żyć oszczędnie, ale troszkę się nabrudziło. Razem ze zwierzakami pracowicie sprzątamy!
Sprzątanie było tak pracowite, że przegapiłem lądowanie samolotu na fightradar24.com. Zasadzam się na start. Chałupa odszczurzona, powiem, ze wygląda lepiej niż przed wyjazdem. Po pierwsze nie bałaganić...

niedziela, 6 marca 2011

Badania lotnicze


Zaczęło sie od tego, że chciałem sprawdzić lot Kasi do Chicago. Wlazłem na strone American Airlines i ze zgroza stwierdziłem, że nie ma lotu o 11:40.

Badania poprawiłem na British Airways. Też nie było połączenia przez Chicago. lekko zdębiałem. Gdzie jest tajemnica? Otóż na dzisiaj nie ma już biletów na ten lot do Chicago, a rozkład BA to przykładowy wydruk z 3 stycznia. Sprawdziłem sprawę tak jak Kasia na stronie lotniska.

Wszystko gra. Lot jest...

Zadałem BA pytanie o powrót z San Diego - istnieje nawet na dziś wiele alternatyw.

Jedno jest chyba pewne - nie nastąpi przyspieszenie. Kasia jest w Chicago o 17:35 a poprzedni lot do Londynu jest o 17:00...

Fotki Kasi


Skąd to zdjęcie z lotu ptaka? Poniżej wyjaśnienie. Kasia była w muzeum marynarki wojennej i jej bilet wylosował przelot wojskowym śmigłowcem. Tak się bała, że zrobiła tylko jedno zdjęcie, ale za to jakie. Widać miejsce obrad i jej hotel. Robi wrażenie...

Karna-wał i o'statki

No dobrze, będzie mniej o polityce... Wczoraj walczyłem z MUX2 na kanale 48, czyli nasza ukochana telewizją cyfrową. Zapisałem się nawet na forum, gdzie zrozumiałem, że Polacy znają się absolutnie na wszystkim, a ja jestem debilnym wyjątkiem, który przyznaje się do tego, że czegoś nie wie. Mam oczywiście złą antenę, źle skierowana itd. itp. A to, że na tej samej antenie inne kanały są odbierane wzorowo to... wina warunków atmosferycznych. Tak jak w dziesiątkach innych spraw jestem w jednoosobowej mniejszości i zapewne za pewien czas ktoś z dumą odkryje to co ja opisuję teraz. Polecam lekturę forum - pouczającą.
Mimo problemów z jakością odbioru postanowiłem uczcić koniec karnawału i ostatki wieczorem telewizyjnym. Zacząłem od sportu - była w Oslo tylko jedna runda skoków. Potem przerzuciłem się na moja ulubioną (a oglądałem to tylko raz) głupawkę Dwa i pół faceta. Tym razem głównemu bohaterowi nic się nie obtarło, ale i tak jazda była niezła. Zaliczyłem też pierwszy odcinek misyjnego (bo na TVP1) serialu, będącego kolejną wersją Magdy M. Luksusowa praca w marketingu, singielka, mieszkanie ja z bajki... Prawie się poryczałem ze wzruszenia. Ponieważ Polsat na innym kanale (nadajniku) puszcza program HD obejrzałem prawie cale American pie. Kultowa scena z innego filmu - hot dog z wkładka ma swój pierwowzór w piwie z wkładka właśnie z American Pie. Zaliczyłem prawie wszystkie smaczki, nie dotrwałem do ostatniej akcji z flecistką. Obudziła mnie gala boksu - dwaj faceci okładający się pięściami po zakrwawionych mordach.
Rano kocio zrobił mi pobudkę tradycyjnie o czwartej. Ponieważ nie miałem stóp pod kołdrą dokładnie prześledziłem całą akcje. On na prawdę zaczyna od delikatnego pukania łapą w nogę. Wrócił po godzinie. Obudziła mnie jego próba wypuszczenia Sary z sionki. Sara miała karę sionki bo jak nalewałem kotu mleko to tłumaczyłem. Nie dotarło, dostała klapsa i już nie było oglądania telewizji. Uwolniona Sara od razu zameldowała się u mnie. Wczoraj padał deszcz, więc odmówiła ogródkowania. Nie wiem, czy to było pan-kupa czy pan-siku. Wolałem nie ryzykować. Ale dzięki temu dłużej postukałem z Kasią...
Miało nie być o polityce, ale... W radio TokFM był przegląd prasy. Lis napisał inteligentnie o tym, czym się wszyscy zajmujemy: zięciu stryja K., Martusia. Dorzucił jeszcze Napieralskiego, który uśmiecha sie coraz piękniej i mówi o niczym. No dobra, ale jak Balcerowicz nie chce rozmawiać o OFE? Był też skrót fajnego tekstu o śmierci z przepracowania. Przeciętny polak pracuje rocznie 2 tysiące godzin, często na wielu etatach. Niemiec... 1400!!! I ma większa wydajność. No to mam pomysł. Zero nadgodzin, zero dwuetatowości! I nie będzie prawie w ogóle bezrobocia. No dobra, ale nikt mnie oczywiście nie posłucha...
Najpierw był ładny wschód słońca, potem chmurki, teraz znowu jest słonko. Spojrzałem na taras - błyszczy. Zamarzł na nim nocny deszcz. Ale jazda...

sobota, 5 marca 2011

Biedny stryju...


Kelus śpiewał - miało być o jeżach, nie o komunistach. Miało być o dzisiejszym dniu teściowej a nie o polityce. Ale cóż... Rano do kawki (jest szósta nad ranem...) usłyszałem Donka, jak dyplomatycznie odpowiadał na temat ułaskawienia przez Prezydenta Kaczyńskiego wbrew opinii Prokuratora Generalnego wspólnika biznesowego swojego zięcia. Nie czytałem tego, to niemożliwe, to jakieś przekłamanie... He, he, he... Oj wybuchnie granat w tym szambie! Ale po kolei...
Podobno (nie chce mi się sprawdzać) były mąż Martusi de domo K. został pozbawiony prawa widzenia się z córką. Ki diabeł... Alkoholik, damski bokser, pedofil. Nie, podobno nie jest biologicznym ojcem! No i ciekawostka przyrodnicza. Martusia zaliczyła niepokalane poczęcie? Bajka. Na potrzeby kampanii prezydenckiej 2005 potrzebna była ładna fotka rodzinna i była. No bo jakby to wyglądało - prezydent wszystkich Polaków (i Radia Maryja) i... panna z dzieckiem. tego ciemny lud by nie kupił. Murzyn zrobił swoje, murzyn odszedł. A swoja droga o kim to OjDyr powiedział wiedźma? Matka, córka, ta sama skórka...
No i pojawił się nowy zięciu. Też zapylił przed czasem. Swoją drogą... Ma Martusia pecha! Lechu powiedział mu - synu, nie mów mi panie prezydencie. No i tatuś ułaskawił wspólnika. Widać synek (zięculek) z córcią ładnie poprosili. A teraz jak to wybuchnie Jaremu...
Ponieważ siadł kanał z komercyjnymi programami jak w PRL jestem skazany na... TVP w różnych wariantach. No i słyszę Jarego jak krytykuje ministra rolnictwa Sawickiego. To kiepski minister, nic nie potrafi załatwić na rządzie, nic nie potrafi załatwić w unii. I tak kilka razy o załatwianiu. W czasach PRL załatwiałem sobie radio do samochodu i benzynę. Jary ma bardzo głęboki korzeń rodem z PRL. Zresztą, część zakonu PC to ex PZPR. Za chwilę słyszę Sawickiego. Pan Kaczyński mówi jak aparatczyk z czasów PRL. Teraz nic się nie załatwia - teraz się negocjuje.

piątek, 4 marca 2011

Piąteczek

Zacznę oczywiście od mojej ulubionej... polityki. Ale nie będzie mowy o miśkach z pierwszych stron gazet. Po angielsku rozróżniam policy i politics. Nie będzie więc o naszym przaśnym, polskawym waleniu po mordach, ale polityce w nieco innym wymiarze.
Tuzy nauki były zadziwione, że Kasia sama wykonywała wszystkie obliczenia, że nie miała przy habilitacji żadnej pomocy studenta. Gdyby jeszcze Kasia powiedziała prawdę, że wszystko edytowała, że robiła za grafika i sama dziergała rysunki a na koniec fizycznie drukowała na kalkach to by jej... nie uwierzyli. Bo tak jak linia prosta i Łaska Boska głupota ludzka nie ma granic. Znowu mam od lat rację i znowu mnie to nijak nie cieszy. Już 20 lat temu obserwując szpital w Delft stwierdziłem, że wiedza ludzi wysoko kwalifikowanych jest cenna i musi być ona należycie wykorzystywana. Lekarz był od diagnozy i operacji, papierologię robił tak zwany pomocniczy personel medyczny. Ale my mamy nasz, polski, patriotyczny, narodowy model. Lekarz robi wszystko. Umie pisać, to niech skrobie tę receptę! Korona mu z głowy nie spadnie. A habilitant - jak umie pisać to niech sam edytuje te swoje dzieło, wykonuje obliczenia, rzeźbi rysunki. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby lekarz tylko leczył a naukowiec nie zajmował się pracami sekretarskimi. To niewątpliwie (porażająca oczywista oczywistość) zmowa europejskiego i światowego układu przeciw nam... Tylko muszę jeszcze określić rolę ruskich!
Polityka numer dwa dotyczy ... telewizji publicznej i ... seriali. Nasza ulubiona Nowa nie ma kontynuacji i nawet podobno opiniotwórcza wybiórcza gazeta elyt krytykuje ten serial. A był on pełen niesamowicie inteligentnych smaczków. Pojawił się nowy, w którym w podobnej roli jest obsadzony nasz ulubiony łysoń. Podobne zdjęcia, nietypowa muzyczka, ale to nie Nowa. To właśnie jest polityka... Jest zlecenie na 35 kolejnych audycji Warto rozmawiać tego [...]. A nie warto zrobić kontynuacji fajnego serialu. Ale kogo to obchodzi...
Za oknem mróz -6 ale i słonko. Na trawniku ciągle zalega śnieg, ale w związku z pojawieniem się pierwszego przebiśniegu wystawiłem ogrodowe mebelki. Wyglądają jak wspomniałem super surrealistycznie - prawie w śniegu. No dobra, czas na kawę... Dziewczynki zalegają po dwóch godzinach wietrzenia sierści. Kocio wyszedł już na drugi spacerek. Poczuł wiosnę...
No to już popołudnie. Kocio po trzech spacerach poczuł zmęczenie i śpi jak suseł. Dziewczynki wietrzyły się więc długo. Jak wyszedłem sam się lekko przewentylować nie było końca radości. Szczególnie białe wykazywało tradycyjną spontaniczność. Ja zasiadłem na krzesełku, one zaległy na ławce i pod ławką. Ale ile można siedzieć i poświęcać się dla psic? Jak wracałem do domu idylla skończyła się i obie panie zalogowały się na swoich terytoriach - koło kota i w garażu.

czwartek, 3 marca 2011

Tłusty czwartek

Zacznę być może ku zgrozie Kasi od akcentu politycznego. Na różnych uczelnianych zebraniach mówię o "gęstniejących jak mgła [...] oparach absurdu". Bo coraz więcej wypowiedzi coraz większej liczby osób brzmi, jakby byli pod wpływem. Ostatnio dał czadu mój kolejny ulubieniec, inkwizytor Antonii. Był kiedyś moim współparafianinem i dokładnie zapamiętałem go jak wchodził do kościoła spóźniony taksując wszystkich tym lodowatym spojrzeniem. Więcej na ten temat pisze Interia (kto za tym stoi i czemu to służy...). Cytatu dźwiękowego nie znalazłem. No bo jak się puści pięć minut słowotoku to trudno jest mówić o wyrwaniu z kontekstu i manipulacji. Tak więc poniżej niewątpliwie stronniczy cytat.
Zwołania posiedzenia komisji poświęconego lądowaniu domagali się posłowie PiS. W środę ich przedstawiciel poseł Antoni Macierewicz ocenił, że piloci Jaka-40 "jak na tamte warunki, na to, co się działo w wieży i co się działo po stronie rosyjskiej" bohatersko wylądowali w Smoleńsku, ratując życie polskich dziennikarzy.
Załoga tutki tez usiłowała bohatersko wylądować, ale nie udało się. Bo jakby nie lądowali to co, ruskie by zestrzeliły? Ale ciemny lud to kupi - cytat z Kur'skiego!
No dobra, koniec z polityką... Na poranek! Bo co dzień przyniesie nikt nie wie. Za oknem słonko i mrozek. Zima nie odpuszcza, ale wiosna puka coraz natarczywiej. W TokFM Janina Paradowska cytuje... Nasz Dziennik. Hmm... Chyba jednak tam nie zajrzę. Wystarczy mi wersja dźwiękowa. Kolejny raz "bohaterskie lądowanie". Tia... Polskie bohaterstwo. Ten kierowca autobusu pod Grenoble bohatersko, bez hamulców, na skróty. Czy trzeba więcej przykładów?
Wiosna puka coraz śmielej. Nocą jest ciągle poniżej -10, ale w dzień jest coraz cieplej. Na rabatce od południa, tej tuż przed domem, zakwitł pierwszy przebiśnieg. Postanowiłem więc wystawić mebelki ogrodowe. Na tle zaśnieżonego trawnika wyglądają nieco surrealistyczne! Dokonałem też przycięcia pierwszego drzewka - mirabelki. Wszyscy cali i zdrowi. Wpadł też MUT na okoliczność furtki. Okazało się, że... słupki osiadły nierównomiernie i trzeba było nico popiłować, poszlifować... Wszyscy cali i zdrowi a zamek działa. W radio mówią, że jak się nie zje dziś pączka to rok będzie chudy. Chyba ruszę pupcię do mojego ulubionego sklepu. Acz jego dostawcy podpadają mi - permanentni ebrak moich ulubionych pierogów, naleśników i krokietów. Jem mrożone pyzy, których mam już nieco dosyć, ale jak pomyślę o twardej golonce to już wole pyzy!
Kocio zaliczył już całkiem długie ciurlanko, teraz wietrzą się dziewczynki. Ja też czuję się wywietrzony. Ale zaliczę wyprawę po pączki i... coś dla kota. Zeżarł prawie całą wędzonkę! A wszak kocha mnie za-żarcie!

To śmieszny, ale pouczający filmik o historii 23 lat Windows.
A teraz wiązanka wieści z kraju. Dobrze usłyszałem w radio - Małysz ogłosił zakończenie kariery. Nie było fajerwerku, tylko bodaj 11 miejsce. Stoch też nie błysnął, bo w drugim skoku zaliczył glebę. Ale Norwedzy tez zawalili drugie skoki. Nic nie trwa wiecznie, a jak spiewa(ł) mój ulubiony Perfect: trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść...
A poza tym... Sara o ogląda telewizje, a Docek po trzech spacerkach wali (łapą) myszki na ambonie. Biedny kastrat... Dobrze, że łapy ma chłopak sprawne. Może to od wędzonki? Wyżarł cały zapas i musiałem pokicać do sklepu po nową. Przy okazji kupiłem sobie pączka. Trzeba coś mieć od tego życia...
W polityce nic wielkiego. Kolejne jaja w telewizji publicznej. Ja już nawet nie wiem kto kogo. Życie przerasta kabaret. A w siódemce w pakiecie kupili zestaw pod tytułem Harrison Ford.