środa, 29 czerwca 2011

Magia zebrań

Motto z czasów PRL
Jest upał, brak sznurka do snopowiązałek, zboże się sypie. Co się zbiera?
Plenum Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Moi młodzi współpracownicy z absolutnie niewiadomych przyczyn uwielbiają zebrania, które dla mnie były, są i będą przede wszystkim stratą czasu. Zgadzam się, jeśli jest sytuacja kryzysowa, kiedy trzeba podjąć szybko ważne i trudne decyzje trzeba się zebrać. Ale jeśli każdy wie, co i jak ma robić? przypomina mi się inny dowcip z lat '90. Niemiecki bankier wizytował polski bank. Jego polski kolega pochwalił się trzema komórkami, za pomocą których zarządza i spytał swojego zadziwionego kolegi ile on ma. Zdziwiony Niemiec powiedział, że żadnej, bo w jego banku jest porządek. I to jest chyba kwintesencja... Zebrania dla mnie to festiwal starych tematów. Pierwszy z brzegu z wczoraj - system rezerwacji sal. I idę o zakład, że padnie także za rok. A ja nie wiem, czy mnie to bardziej bawi czy nudzi.
Trzy lata temu bez zebrań czyli bicia piany zrobiliśmy kilka sporych projektów - ankieta, portal informacyjny, portal edukacyjny. A teraz... Wczoraj były cztery godziny zebrań! Wynotowałem sobie, oczywiście subiektywnie, bo żadnych oficjalnych protokołów nie ma, kto co i kiedy i... Czekam. Jeśli na zebraniu coś się postanawia, to niestety tak jestem skonstruowany, że jest to dla mnie wiążące, zarówno co co terminu jak i zakresu - patrz sprawa zakupu oprogramowania: nie chcem ale muszem... Zobaczymy, czy młodsze pokolenie myśli i działa podobnie.
A na koniec dwie refleksje zza granicy. Pierwszy obrazek to moja ukochana Holandia, Delft, 1993 rok. Zebranie odbywało się... raz na rok i miało charakter czysto formalny. Na co dzień każdy doskonale wiedział, co ma robić i robił to. Były też dwa razy dziennie wspólne kawy całej grupy, gdzie... nie rozmawiało się o pracy, czyli nie były to żadne zebrania.
I drugi obrazek, Niemcy, Essen 1995. Mój szef zbierał swoja grupę w każdy poniedziałek o 8:30 i informował o absolutnie wszystkim. Co więcej puszczał obiegiem wszystkie pisma, i każdy miał obowiązek zapoznać się z nimi i potwierdzić to parafką. A na poziomie wydziału profesura spotykała się raz na tydzień w restauracji, gdzie poza konsumpcją omawiano sprawy wydziału.
A u nas? W skali makro, czyli perspektywie rządowej, były podobno spotkania bliskich znajomych królika w słynnym Sherwood... A na wydziale? Nic mi o odpowiedniku Sherwood nie wiadomo. To pożyjemy, zobaczymy, jak to będzie z wynikami wczorajszego mega zebrania. jestem sceptyczny...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz