poniedziałek, 4 kwietnia 2011

24 godziny plus

Hotel
Czas zakończyć ten epizod wpisem o podróży powrotnej. Zaczęło się nieci pod górkę. Zapłaciłem jeszcze przed siódmą za ostatnią noc (10 Reali więcej niż powinienem...), ale nie dostałem rachunku. Misio w recepcji wybełkotał, że dostanę jak oddam klucz. Po ostatnim spacerku natrysnąłem się na drogę i chwilę po ósmej zjawiłem się w recepcji. Było kilka osób. Podszedłem do lady - myślałem, że będzie "machniom" - oddam klucz, wezmę rachunek. Guzik. Zostałem ustawiony w kolejce... Po dziesięciu minutach gdy przyszła na mnie pora zaczęło się. Czy zapłaciłem? Tak, nawet 10 więcej odpowiedziałem. Przeglądali jakieś kwity. Miałem tylko potwierdzenie wpłaty kartą - 155 Reali. Pokazałem. Zaczęli kontaktować się z kimś... krótkofalówką. Chyba ze sprzątaczką - czy nie schowałem do walizy śmierdzących i mokrych ręczników. Sukces - nie. Potem padło pytanie, czy chcę jedną fakturę czy dwie. Przestałem być miły i cierpliwy. Tkwiłem w hallu prawie pół godziny. Po tekście one dodałem po polsku. Mam zaraz autobus a potem samolot. Jak się spóźnię do końca życia będziesz płacił za mój bilet. Poskutkowało. Do przystanku szedłem na tyle szybko, żeby się zapocić.
Autobus
Autobus już stał. Po oddaniu bagażu okazało się, że bilet kupuje się w kasie. Tam mnie poproszono o okazanie paszportu po raz pierwszy. Po raz drugi przy wejściu. Już wiem, po co jest paszport. Dojazd do lotniska w centrum Sao Paulo zajął planową godzinę. Dojazd do drugiego lotniska trwał... trzy godziny. Gdybym wybrał autobus o 12 chyba dostałbym zawału. A tak spokojnie, w klimatyzowanym autobusie rozkoszowałem się widokami korków w tej mega-metropolii. Na życie patrzę bez emocji...
Lotnisko Sao Paulo
Okazało się, że już o drugiej rozpoczęto check-in na lot do Monachium. Skorzystałem z tej okazji aby pozbyć się walizki. Tempo było brazylijskie. Piętnaście osób - pół godziny. Mnie tam nie spieszyło się... Już bez bagażu udałem się w poszukiwaniu sklepu z pamiątkami. Ceny koszulek powaliły mnie - najtansza 50 Reali czyli 90 złotych. Odpuściłem zadowalając się kawą za jedne 18 zetów. Znając brazylijskie tempo udałem się więc do kontroli bezpieczeństwa i paszportowej. I tak minęła mi kolejna godzina... Już w strefie wolnocłowej rzuciłem się i nabyłem telewizor ze słynnym trunkiem cachaca, który jak się okazało było powodem problemów.
Lot 1
Za wyjątkiem tego, że przed moim miejscem na nogi wystawała z podłogi jakaś stalowa skrzynia było super. Sąsiad Niemiec negocjował podwójne dawki białego i czerwonego środka nasennego, dzięki czemu mimo kłopotów z ulokowaniem nóg jednak trochę spałem.
Monachium
To lotnisko będę długo pamiętał. Turek na kontroli bezpieczeństwa zdyskwalifikował mój zalakowany i opatrzony kwitami duty free telewizor. Najpierw nie wiedział, gdzie jest Sao Paulo, potem jak mu wytłumaczyłem, że w Brazylii padło chłodne nein. Zostałęm odesłany do nadania bagażu. Kolejka jak cholera, ale szła szybko. Dzięki Kasi wypakowałem z plecaka do plastikowej torby komputer, kamerę i dokumenty - napitki dumnie wylądowały w plecaku. Potem była jeszcze druga kolejka do kontroli bezpieczeństwa, gdzie budziłem podziw plastikową torbą. Gdy już było po wszystkim czekał mnie jeszcze bieg do bramki G83. Zdążyłem! Ale samolot i tak miał... pół godziny opóźnienia w wylocie. Rodzinka twierdzi, że to albo przez moje flaszki, albo przez parasol. Bo miałem w sumie trzy sztuki bagażu - walizkę, plecak i ... parasol.
Lot i przylot
Lot przebiegł bez problemów, a na lotnisku ku mojemu zdziwieniu odebrałem wszystkie trzy sztuki bagażu. Nawet nie stłukli mi szklaneczki... Jednak niech żyje Lufthansa! Całą podróż od momentu wyjścia z hotelu do wylądowania na Okęciu trwała nieco ponad 24 godziny. A nie było tam zbyt długich przerw... Jednak w domu najlepiej! Stąd też dobrze widać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz