niedziela, 27 marca 2011

Autobus do Santos

Oj, działo się, będzie pisania... Jest niedziela, 5:15 czyli 10:25 w Polsce. Autobus był super, ale... były tam brazylijskie zwyczaje, do których już powoli przywykam. Przede mną usiadł starszy facet w czarnym garniturze co kazało mi mieć uszy otwarte. Drugi kongresowicz, gadał po niemiecku, co oczywiście nic nie znaczy, bo ja przecież nie jestem anglikiem. Już przy wejściu był zaskok - ta sama miła panienka co mi dała kartkę na walizkę przemyślała sprawę. Powiedziała jak się nazywa i pacem pokazała na mnie. Nawet ja to zrozumiałem - odpaliłem Ryszard Gajewski i... konsternacja bo jak się to pisze. Lekko niedospany zacząłem spelować, ale w połowie stwierdziłam, że nie jest to najlepsze rozwiązanie. Passport padło jak na policji. No i spisała mnie konduktorka.
Tu wsteczna dygresja numer jeden. Biuru podróży straszyło mnie długimi procedurami imigracyjnymi. Dostałem dwa druczki jak w Stanach, no może nieco krótsze. Na lotnisku było zaskoczenie - oddzielna kolejka dla obcych i krótsza. Stanąłem za Austriakami (też kongres?) i... coś się przy nich zacięło. Kraj południowy, więc jak urzędnik w okienku jest wolny to podnosi rękę i krzyczy na cały głos - co nie zapamiętałem, pewnikiem ichnie następny. Obsługiwała mnie nieco przytyta i pryszczata czekoladka od tubylców. Pomyślałem sobie - kobieto, czy Ty wiesz, co robisz? Żeby rozluźnić atmosferę zacząłem od Bom dia czyli dzień dobry - jaki dobry, jest czwarta nad ranem, sen na pewno nie przyjdzie... Uśmiechnęło się promiennie aparacikiem do korekty zgryzu, zagadała a ja zrobiłem skłon główką i powtórzyłem bom dia dodając obrigada. Dzień dobry i dziękuję, podstawowe wyrazy turysty. Poszło super bo dogoniłem Austriaków.
Tu dygresja numer trzy. W Brazylii mają hopla na punkcie kolejek i wąskości. Kolejka na lotnisku była typowym długim labiryntem. A chody ruchome są na jednego człowieka. Podobnie było w sklepie z butami gdzie było totalnie pusto. Oczywiście podszedłem z błędnej strony. W sklepie spożywczym było podobnie - tor przeszkód było ustawiony z regałów...
Wróćmy do autobusu... Konduktorka szla po autobusie i wyciągała niemo rękę. Podpatrzyłem sąsiada - dał 50 i dostał karteczkę. Zrobiłem to samo. A na karteczce było 15. Miejsce? Cena? Reszta. A ten w garniturze zaczął si e pieklić, gdzie mój bilet (stawiam na inteligentnego ruskiego, ma świadomość, że Brazylia to nie Kuba...) Tłumaczyła mu brazylijka po.. angielsku więc zrozumiałem. To kwitek na resztę. I tu właśnie jest pytanie - dlaczego nie wydalą reszty od razu... No i kiedy wyda!
Przystanek pośredni był na drugim lotnisku w Sao Paulo. Niesamowite miejsce - lotnisko jest na... gorze. Malutkie, jeden pas który urywa się nad domami jak na lotniskowcu. Niestety nie udało mi się zrobić zdjęcia ani filmu. Może w drodze powrotnej...
Santos leży nad morzem a Sao Paulo pawie jak Zakopane, więc tę odległość 50 kilometrów pokonuje się niezłymi serpentynami. Można podziwiać tak zwany Atlantic Forest... Po dwóch godzinach wylądowałem w zaplanowanym miejscu, które mimo Google map wyobrażałem sobie inaczej, jakoś "większe". Po drodze w Santos były niesamowite kontrasty - 40 piętrowe apartamentowce a poniżej domki z cegły (chyba jeszcze nie fawele...). Stacja autobusu to... stacja benzynowa. To dla mnie paranoiczny kontrast - autobus lux staje prawie w szczerym polu. Garniturowca przygiął upał i zażyczył sobie taxi, ja wyciągnąłem mapę, zorientowałem kierunki i poszedłem do hotelu. Po drodze obtarty konferencyjnymi butami do granic możliwości kupiłem sandałki. Znowu poszukiwali dla mnie sprzedawcy z angielski. Znaleźli ale też skończyło się na pokazywaniu palcem. Butki za jedne 59x1,7 to miły mięciutki plastik udający skórę. W sam raz na konferencję.
Hotel to staroć jak na obrazku, lekko zrujnowana. Jest przy arterii nadmorskiej, ulica prostopadłą do niej którą szedłem to zagłębie obszczymurków. Obsługa na szczęście znała tyle o ile język, tak więc po wypisaniu kilku dokumentów dostałem klucz. Pokój żaden luksus, ale z widokiem na morze. I tak miało być. Tylko nie ma internetu... Znaczy się są jakieś sieci ale zabezpieczone. Może wielki kongres da hasło?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz