czwartek, 31 marca 2011

Zwiedzanie 2

Opowiedziałem już wszystko Kasi, może jednak poza nią ktoś to czyta, więc stukam... Z racji upału użyłem mojego ulubionego autobusu (trolejbusu) linii 20. Na miejscu byłem tuż przed odjazdem pierwszego kursu tramwaju. Tym razem komentatorka trasy (przewodniczka) była anglojęzyczna i dowiedziałem się, że wbrew informacji na bilecie tramwaj nie staje koło stacji kolejki górskiej na Mont Serat. Staje kawałek dalej, ale i tak przewodniczka doradzała mi nie wysiadać z tramwaju bo... w następnym może nie być miejsc. Co więcej do tej stacji jest blisko (jak wszędzie w centrum Santos). Zadałem jej pytanie, czy dojście jest bezpieczne. Lekko się oburzyła - taki był to jej of course. Nie chciałem jej opowiadać historii życia - Durbanu i rad babci spod katedry. Spytałem się, czy zna polski. A po negatywnej odpowiedzi podsumowałem całość tekstem wal się mała...
Tramwaj już był, więc przechodzę do kolejki górskiej. Dotarłem na stację bez problemu. Na górze widok oczarował, a kościółek rozczarował. Znowu był w robocie PhotoShop! Wypiłem pyszną kawkę i zjechałem na dół, na dalsze zwiedzanie i zakupy. Odwiedziłem kilka sklepów gdzie nie było niczego typowo brazylijskiego. Odwiedziłem cztery kościółki, z których tylko jeden (pierwszy) totalnie rozczarował. Do drugiego przebijałem się wzdłuż torów lekko zrujnowaną ulicą. Na końcu był postawny murzyn, który coś do mnie zagadał. Spytałem się szybko czy zna polski i z uśmiechem powiedziałem to, co przewodniczce - wal się misiu... Kościółek z 1620 roku był wart tej chwili strachu. Dwa ostatnie kościoły nie powaliły, ale nie były taką totalną porażką jak ten pierwszy. Do domu wróciłem oczywiście moim ulubionym pojazdem linii 20.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz