piątek, 4 marca 2011

Piąteczek

Zacznę oczywiście od mojej ulubionej... polityki. Ale nie będzie mowy o miśkach z pierwszych stron gazet. Po angielsku rozróżniam policy i politics. Nie będzie więc o naszym przaśnym, polskawym waleniu po mordach, ale polityce w nieco innym wymiarze.
Tuzy nauki były zadziwione, że Kasia sama wykonywała wszystkie obliczenia, że nie miała przy habilitacji żadnej pomocy studenta. Gdyby jeszcze Kasia powiedziała prawdę, że wszystko edytowała, że robiła za grafika i sama dziergała rysunki a na koniec fizycznie drukowała na kalkach to by jej... nie uwierzyli. Bo tak jak linia prosta i Łaska Boska głupota ludzka nie ma granic. Znowu mam od lat rację i znowu mnie to nijak nie cieszy. Już 20 lat temu obserwując szpital w Delft stwierdziłem, że wiedza ludzi wysoko kwalifikowanych jest cenna i musi być ona należycie wykorzystywana. Lekarz był od diagnozy i operacji, papierologię robił tak zwany pomocniczy personel medyczny. Ale my mamy nasz, polski, patriotyczny, narodowy model. Lekarz robi wszystko. Umie pisać, to niech skrobie tę receptę! Korona mu z głowy nie spadnie. A habilitant - jak umie pisać to niech sam edytuje te swoje dzieło, wykonuje obliczenia, rzeźbi rysunki. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby lekarz tylko leczył a naukowiec nie zajmował się pracami sekretarskimi. To niewątpliwie (porażająca oczywista oczywistość) zmowa europejskiego i światowego układu przeciw nam... Tylko muszę jeszcze określić rolę ruskich!
Polityka numer dwa dotyczy ... telewizji publicznej i ... seriali. Nasza ulubiona Nowa nie ma kontynuacji i nawet podobno opiniotwórcza wybiórcza gazeta elyt krytykuje ten serial. A był on pełen niesamowicie inteligentnych smaczków. Pojawił się nowy, w którym w podobnej roli jest obsadzony nasz ulubiony łysoń. Podobne zdjęcia, nietypowa muzyczka, ale to nie Nowa. To właśnie jest polityka... Jest zlecenie na 35 kolejnych audycji Warto rozmawiać tego [...]. A nie warto zrobić kontynuacji fajnego serialu. Ale kogo to obchodzi...
Za oknem mróz -6 ale i słonko. Na trawniku ciągle zalega śnieg, ale w związku z pojawieniem się pierwszego przebiśniegu wystawiłem ogrodowe mebelki. Wyglądają jak wspomniałem super surrealistycznie - prawie w śniegu. No dobra, czas na kawę... Dziewczynki zalegają po dwóch godzinach wietrzenia sierści. Kocio wyszedł już na drugi spacerek. Poczuł wiosnę...
No to już popołudnie. Kocio po trzech spacerach poczuł zmęczenie i śpi jak suseł. Dziewczynki wietrzyły się więc długo. Jak wyszedłem sam się lekko przewentylować nie było końca radości. Szczególnie białe wykazywało tradycyjną spontaniczność. Ja zasiadłem na krzesełku, one zaległy na ławce i pod ławką. Ale ile można siedzieć i poświęcać się dla psic? Jak wracałem do domu idylla skończyła się i obie panie zalogowały się na swoich terytoriach - koło kota i w garażu.

4 komentarze:

  1. Cos mi nie chce zamieszczac komentarza.
    Pojawia sie komunikat:
    Twój kod HTML nie może zostać zaakceptowany: Wartość musi mieć co najwyżej 4 096 znaków
    To jest test

    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  2. Widac komentarz byl za dlugi. Bedzie wiec po kawalku:

    Dzien w Balboa Park. (1)

    Jak raportowalam na Skypie udalo mi sie kupic bilet na miejski transport, ale do zoo juz nie. Pjechalam autobusem nr 7. Wysiadlam na wlasciwym przystanku i ruszylam do Zoo. Na szczescie bylo jeszcze rano, wiec nie bylo zbyt duzych kolejek i udalo sie spokojnie kupic bilecik za jedyne 40-4=36$. Podobno Zoo w San Diego jest jednym z najlepszych na swiecie. Na pewno maja sprzyjajace warunki pogodowe i dosc duzy teren.

    Na poczatek dnia obejrzalam troche zolwi - jeden gatunek taki wielki. Pani z obslugi mowila ze maja okolo 100 lat i niektore sa od poczatku historii Zoo w San Diego. Amerykanka, ktora zwiedzala z dzieckiem, mowila ze pamieta, ze jak byla dzieckiem to dzieci mogly na nich jezdzic i robic sobie zdjecia. Teraz juz nie mozna. stwierdzono, ze zolwie chyba nie za bardzo to lubia.

    Potem wybralam sie na 35 minutowy objazd Zoo odkrytym autobusem - tak zeby sie zorientowac co mozna zobaczyc. Troche mi sie przypomniala na najprzyjemniejsza strona wizyty w RPA, czyli safari i podgladanie zwierzakow.

    Jak wysiadlam z autobusu, to ruszylam coby obejrzec pandy. Jedna spala a druga - mamuska zajadala bambusa. Jest nawet krotki filmik. Pani z obslugi powiedziala, ze dokladnie to robia przez ponad 80% czasu - spia albo jedza. Bylo jedno niespodziewane zdarzenie. Panda-mama ... podrapala sie po nodze. To podobno robia tylko przez 1% czasu. Niestety drapanko nie zalapalo sie dokumentacje, wiec bedziecie sami musieli odwiedzic Zoo z pandami coby to zobaczyc!

    Po pandach poszlam odwidzic hipopotamy. Podobno 2 dni temu urodzilo sie male. Udalo mi sie nawet zobaczyc kawalek maluszka, ale byl chroniony przez mamuske, wiec malo bylo widac.

    Poza tym Zoo jak Zoo - roslinnosc tylko bardziej bujna niz w Zoo w Warszawie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzien w Balboa Park (2)

    Troche po 12-stej zjadlam wegetanskiego burgera z frytkami i opuscilam Zoo udajac sie w strone drugiej czesci Balboa Park - tej z muzeami. Historia Bolboa Park jest dosc ciekawa. Jest produktem dwoch wystaw: pierwszej w latach 1915-16 upamietniajacej otwarcie kanalu Panamskiego i drugiej z lat 1935-36 zorganizowanej dla ozywienia rynku w czasie kryzysu. Budynki pierwszej ekspozycji zostaly zaprojektowane na podobienstwo hiszpanskiego rensansu, wiec niektore muzea wygladaja jak meksykanskie lub hiszpanskie katedry. Glowna aleja z muzeami to, notabene, El Prado.

    Przespacerowalam sie do Visitors Center zahaczajac po drodze o oranzerie z orchideami. Przepiekne! Po uzyskaniu mapki terenu i informacji zdecydowalam sie zwiedzic muzeum sztuki (12$) i muzeum histroii San Diego (6$). Pierwsze bylo dosc ciekawe - mialo w zbiorach obrazy paru znanych malarzy europejskich np. Boscha i impresjonistych, ale mi najbardziej podobaly sie dwie wystawy czasowe. Jedna z 17-19 wiecznym malarstwem japonskim i druga - portretow Dam wykonanych przez Thomasa Gainsborough, o ile pamietam, w czasach wiktorianskich. I zupelnie do tych czasow nie przystajace. Portretowane Panie to aktorki, kobiety wolnego ducha, bohaterki skandali, a portety bardzo dobre.

    Jak wyszlam z muzeum, to juz troche bolaly mnie nogi po calym dniu lazenia, a wiec przysiadlam na kawe i ciastko. Potem zaszlam do muzeum historii San Diego. Niestety nie bylo to zbyt dobre muzeum, wiec niewiele sie dowiedzialam - tyle moze, ze przez dluzszy czas miasto bylo meksykanskie, ale nawet trudno mi bylo wywnioskowac, kiedy i na jakich zasadach przeszlo w rece amerykanskie. Moze po wojnie o Teksas? Wstydliwa historia?

    Potem juz tylko spacerowalam i robilam zdjecia. Gdy juz na prawde mialam dosc to poszlam na autobus. Po drodze do hostelu zahaczylam o 7/11 gdzie kupila drobny prowiant i na chwile odpoczynku zatrzymalam sie w hostelu.

    Po pol godzinie, gdy juz nogi mi odtajaly, stwierdzilam, ze wykorzytam bilet i podjade na nabrzeze, w miejsce gdzie sie wczoraj zatrzymalam sie na male piwko. Tak tez zrobila. Znowu zakupilam LightBuda i powidzialam, dzis calkiem ladny, zachod slonca. Gdzies o 18.30 sciagnelam do hostelu.

    Na koniec dnia mala zagwozdka. BAnkomat nie chcial mi wyplacic pieniedzy z Maestro, choc juz raz bralam z tego samego ATM-u. Napisal unauthorized usage. Zastanawiam sie czy moze nie uzylam poprzednio starej karty bez chipa...
    Sprobuje jutro jeszcze raz. Tu kart nie wciaga, wiec nie powinno mi zabrac.

    Jutro wybieram sie do Old Town, a po poludniu do pobliskiego Mall-a na jakis moze shopping, wiec gotoweczka by sie przydala.

    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  4. Post Scriptum historyczne: Sprawdzilam w Wikipedii, ulubionym zrodle Bobsona i mialam racje San Diego stalo sie amerykanskie po wojnie z roku 1850 z Meksykiem.

    K.

    OdpowiedzUsuń