wtorek, 29 marca 2011

Dzień kolejny...

Już na obradach - seria portugalska w tym moje ulubione Minho. Powinno być rozsądnie... Acz zaczęło się po brazylijsku. Wczoraj widziałem autobus o ósmej. Wyszedłęm więc za kwadrans ósma i... autobus właśnie mnie mijał (startuje nie spod mojego hotelu). Miły kiewoca zrobił dodatkowy przystanek, ja zdążyłem dobiec.
Mój wczorajszy rozmówca to był jednak Auer, szef IGIP. Miła Portugalka radziła, żebym z nim pogadał o publikacji a facio mnie odesłał do organizatorów "swojego" przedsięwzięcia. Niezły dupek. No to mam już ugruntowany stosunek do germańskości - choć to Austriak. Definicja dobrego Austriaka jest podobna do definicji dobrego Niemca... A z Portugalką miło porozmawiam...
BraBu uśmiechnięty coś tam do mnie gadał. Dostał kwitek... Jego zdaniem powinienem mu przesłać ten kwitek wcześniej. Pozostaliśmy każdy przy swoim zdaniu. Ja mogłem mu wysyłać dowolne dokumenty wiele razy - bez jego potwierdzenia zawsze mogłaby zaistnieć taka sytuacja. Mam plakietkę. Do niej doklejają status. Ja mam tylko speaker. Jedna baba, ta której właśnie wysyłałem też mnie pierwszego dnia "traktowała" ma chyba pięć pozycji... Zaprzyjaźnieni Brazylijczycy pomagają mi w załątwieniu magicznego dokumentu - fattura... Czyli fakturu na firmu wy mnie dajcie... Jest kilka przerw i musi się udać. Zawsze mogę u nas napisac oświadczenie, ale lelpiej mieć fakturu!
Dziś usiadłem w ostatnim rzędzie, żeby podładować kamerę. Obok rozstawił się ten kamerzysta z Kazachstanu. Poza tą wielką kamerą ma DOKŁADNIE takie Sony jak ja. Miło pogadaliśmy sobie po angielsku. Odkryłem, że tu chodzi o stężenie ruskości... Facet pomógł mi rozwiązać stały problem wypadającego konwertera. Wymieniliśmy poglądy na temat zalet i wad kamer...
Pierwsza Portugalka, ta z którą gadałem, nie powaliła. Wirtualne laboratoria... Teraz Minho. Niewidoczne literki, a kobitka gada monotonnie... Marudny jestem, co nie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz