niedziela, 27 marca 2011

Falowanie i spadanie

No tak... Brazylia a w zasadzie moje emocje brazylijskie są zmienne jak kobieta. Po tych portugalskich obradach na porannym workshopie i dyskusji którą wywołałem (bynajmniej nie o dupie maryny tylko raczej merytorycznie) w hallu uzupełniałem bloga. Jeden z uczestników z Brazylii spytał się, czy możemy porozmawiać podczas lunchu. Odpowiedziałem, że jest problem, bo nie doszła opłata. Na to on doradził, żebym pogadał z BraBu (brazylijskim burakiem). Odrzekłem, że robiłem to już dwa razy i chyba mi to wystarczy... Podczas tej rozmowy usłyszałem, że problem miała kolejna ruska delegatka. W tym burdle jednak znaleziono jej płatność i resztę. Grzecznie poprosiłem kobitkę z recepcji, żeby jeszcze raz sprawdziła, bo dzwoniłem do Polski i ponad wszelką wątpliwość płatność poszła. Wtedy po aż trzeci objawił się BraBu... Zaśmiał się i stwierdził, że już mnie informował. No to się znowu troszku podekscytowałem. Najpierw grzecznie stwierdziłem, że nie ma ludzi nieomylnych. Potem dodałem, że nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. Poprawiłem stwierdzeniem, że bawi mnie jego śmiech, ale zobaczymy kto się będzie śmiał jutro... On na to co mam zamiar robić. Ja mu na to, że skoro traktuje mnie jako oszusta to idę na spacer, bo ja go prosić o kuponik na lunch nie będę. Zapamiętam sobie jedynie, jak brazylijski profesor potraktował polskiego profesora... On na to, że przecież powinienem dostać te kupony. Ja na to, że też tak twierdzę, ale że skoro on twierdzi inaczej to jest to jego problem i pewnikiem jutro to będzie jego poważny problem. No i na cito dostałem komplecik materiałów. Podsumowałem to tak: jeśli wina leży po mojej stronie wpłacę kasę i go przeproszę, jeśli po jego to niczego nie oczekuję, bo już dostałem lekcję brazylijskiej gościnności.
Lunch był bardzo sympatyczny. Jedzonko tubylcze, bardzo smaczne. Brałem co ciekawsze towary i po pięciu godzinach jest OK. Siedziałem koło Portugalczyka, który był profesorem Paulo. Mały kraj... Wokół były oczywiście... ruskie. Blisko siedziała jakaś nawiedzona, co pletła raczej nieruskie bzdury (ruskie znane są z wiedzy teoretycznej, a ta gadała, że to nieważne). No więc zagadnąłem, choć miałem plan nie ujawniać się. Po dłuższej rozmowie spytała się jak się nazywam i skąd jestem. Ach, była w Polce, kocha Warszawę i Kraków... Odpowiedziałem, że mój wydział kocha od 20 lat Moskwę... I poszedłem na wycieczkę...
Wycieczka była miłą i ze smaczkiem. Zacząłem od Aquarium za 5 Reali, które mnie rozczarowało. No ale zaliczyłem element numer dwa z listy you must see...
Gdy czołgałęm się w słonecznym upale wzdłuż brzegu zagadnęła do mnie parka w moim wieku po portugalsku. Jak katarynka odpowiadam po angielsku, że jestem turystą i nie mówię po po portugalsku. Skoro mówię ten tekst po angielsku są dwie możliwości - przejście na angielski albo wymięknięcie. Ci nie wymiękli. Facet jest psychologiem, studiował w latach 80 w Londynie, ma przyjaciół Polaków - Mariusz i Danuta. Już chciał zapraszać do domu (i zaprasza) ale tu mi się przypomniała powiastka Mojej Ukochanej Teściowej. No więc wymieniliśmy się wizytówkami ale... Jestem bardzo sceptyczny wobec czwartkowej kolacji.
Mam koło siebie ulubiony sklepik - Lojas Americas. Mydło powidło i moja ulubiona ciecz: Guarana za 4 Reale. Musze dbać o nereczki, bo wlewam w siebie litry i większość... wypacam.
A w hotelu kolejna przygoda. Nie działa interek. Schodzę z kartką, wszystko wporzo, zresetuje urządzenie. Znowu nie działa. Schodzę drugi raz i tłumaczę, ze nie może być S tylko literka z zakresy A-F bo to liczba heksadecymalne. Było to za trudne ale... To nie było S tylko 5. Boże... Czym mnie jeszcze ten kraj zaskoczy... Te dwie Panie z Polski coś mamrotały, że ich mało co nie obrabowano. Popatrzyłem... Dobra, nie będę tego dalej komentował. To raczej nie jest Durban. Tym mam nadzieję mnie nie zaskoczy. Ale czym... Dziś w Pinakotece Benedykta Kaliksta welcome party... Może będzie zaskok?

2 komentarze:

  1. Mam nadzieje, ze bylo milo na party.

    Przez zmiane czasu i urlop troche mi sie przestawil dzien. W sobote dlugo ogladalam telewizje, to w niedziele wstalam nieco przed dziesiata czyli przed jedenasta nowego czasu.
    Wczoraj juz poszlam spac nieco wczesniej, ale i tak wstalam po dziewiatej - oczywiscie w miedzyczasie obudzialam sie bo dzwonily budziki i wypuscilam zwierzaki.

    K.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż to jest zmiana czasu w stosunku do pięciu godzin... Ale jakoś żyję!

    OdpowiedzUsuń