czwartek, 3 marca 2011

Tłusty czwartek

Zacznę być może ku zgrozie Kasi od akcentu politycznego. Na różnych uczelnianych zebraniach mówię o "gęstniejących jak mgła [...] oparach absurdu". Bo coraz więcej wypowiedzi coraz większej liczby osób brzmi, jakby byli pod wpływem. Ostatnio dał czadu mój kolejny ulubieniec, inkwizytor Antonii. Był kiedyś moim współparafianinem i dokładnie zapamiętałem go jak wchodził do kościoła spóźniony taksując wszystkich tym lodowatym spojrzeniem. Więcej na ten temat pisze Interia (kto za tym stoi i czemu to służy...). Cytatu dźwiękowego nie znalazłem. No bo jak się puści pięć minut słowotoku to trudno jest mówić o wyrwaniu z kontekstu i manipulacji. Tak więc poniżej niewątpliwie stronniczy cytat.
Zwołania posiedzenia komisji poświęconego lądowaniu domagali się posłowie PiS. W środę ich przedstawiciel poseł Antoni Macierewicz ocenił, że piloci Jaka-40 "jak na tamte warunki, na to, co się działo w wieży i co się działo po stronie rosyjskiej" bohatersko wylądowali w Smoleńsku, ratując życie polskich dziennikarzy.
Załoga tutki tez usiłowała bohatersko wylądować, ale nie udało się. Bo jakby nie lądowali to co, ruskie by zestrzeliły? Ale ciemny lud to kupi - cytat z Kur'skiego!
No dobra, koniec z polityką... Na poranek! Bo co dzień przyniesie nikt nie wie. Za oknem słonko i mrozek. Zima nie odpuszcza, ale wiosna puka coraz natarczywiej. W TokFM Janina Paradowska cytuje... Nasz Dziennik. Hmm... Chyba jednak tam nie zajrzę. Wystarczy mi wersja dźwiękowa. Kolejny raz "bohaterskie lądowanie". Tia... Polskie bohaterstwo. Ten kierowca autobusu pod Grenoble bohatersko, bez hamulców, na skróty. Czy trzeba więcej przykładów?
Wiosna puka coraz śmielej. Nocą jest ciągle poniżej -10, ale w dzień jest coraz cieplej. Na rabatce od południa, tej tuż przed domem, zakwitł pierwszy przebiśnieg. Postanowiłem więc wystawić mebelki ogrodowe. Na tle zaśnieżonego trawnika wyglądają nieco surrealistyczne! Dokonałem też przycięcia pierwszego drzewka - mirabelki. Wszyscy cali i zdrowi. Wpadł też MUT na okoliczność furtki. Okazało się, że... słupki osiadły nierównomiernie i trzeba było nico popiłować, poszlifować... Wszyscy cali i zdrowi a zamek działa. W radio mówią, że jak się nie zje dziś pączka to rok będzie chudy. Chyba ruszę pupcię do mojego ulubionego sklepu. Acz jego dostawcy podpadają mi - permanentni ebrak moich ulubionych pierogów, naleśników i krokietów. Jem mrożone pyzy, których mam już nieco dosyć, ale jak pomyślę o twardej golonce to już wole pyzy!
Kocio zaliczył już całkiem długie ciurlanko, teraz wietrzą się dziewczynki. Ja też czuję się wywietrzony. Ale zaliczę wyprawę po pączki i... coś dla kota. Zeżarł prawie całą wędzonkę! A wszak kocha mnie za-żarcie!

To śmieszny, ale pouczający filmik o historii 23 lat Windows.
A teraz wiązanka wieści z kraju. Dobrze usłyszałem w radio - Małysz ogłosił zakończenie kariery. Nie było fajerwerku, tylko bodaj 11 miejsce. Stoch też nie błysnął, bo w drugim skoku zaliczył glebę. Ale Norwedzy tez zawalili drugie skoki. Nic nie trwa wiecznie, a jak spiewa(ł) mój ulubiony Perfect: trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść...
A poza tym... Sara o ogląda telewizje, a Docek po trzech spacerkach wali (łapą) myszki na ambonie. Biedny kastrat... Dobrze, że łapy ma chłopak sprawne. Może to od wędzonki? Wyżarł cały zapas i musiałem pokicać do sklepu po nową. Przy okazji kupiłem sobie pączka. Trzeba coś mieć od tego życia...
W polityce nic wielkiego. Kolejne jaja w telewizji publicznej. Ja już nawet nie wiem kto kogo. Życie przerasta kabaret. A w siódemce w pakiecie kupili zestaw pod tytułem Harrison Ford.

3 komentarze:

  1. Poranek w San Diego. Troche chmurzasto.
    Cos Ci blog skrecil na polityczny...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze jedna uwaga co do konferencji. Byla w pierwszej wersji ale wypadla z drugie. Nie wiem czy to kwestia dyscypliny, czy kryzysu, ale na konferencji jest duzo "rdzennych" amerykanow. Zwykle to byli tylko hindusi i zolci. Tu jest duzo "bialych" Amerykanow.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwszy dzien, a wlasciwie pol dnia, zwiedzania San Diego.

    Ostatnia sesja mojego sympozjum konczyla sie przed lunchem, wiec jesli nawet cos jeszcze bylo po poludniu postanowilam odpuscic. Grzecznie pozegnalam Tome i Lebenshona i ruszylam.

    Na poczatek jednak o 12.50, czyli juz po zakonczeniu mojej sesji, byl referat tej Polki - Ani, Paradowskiej notabene, ktora zlapala zapalenie ucha, wiec postanowilam odplacic jej pieknym za nadobne i pojsc na jej referat (ona byla na moim).

    Znalazlam jej sale. Dobrze zrobilam, bo bylo kiepsko z publika. Wszyscy juz chyba mysleli o powrocie lub wakacjach, wiec na sali bylo chyba mniej niz 10 osob. Sesja zlapala 15 minutowe opoznienie, ale wytrwalam - referat Ani byl ostatni. Dala rade mimo ucha. Dzis juz wraca do domu, czyli do Angli. Zajmuje sie mierzeniem naprezen resztkowych, glownie termicznych, zwiazanych ze spawaniem.

    Moze miec kiepsko z tym uchem w samolotach... Pogadalysmy chwile po referacie i ona poszla jeszcze na maly shopping przed wyjazdem.

    Zapomnialam napisac, ze na ostatniej sesji "mojego" sympozjum mial referat chlopak z Polski, a dokladnie z AGH. Spotkalismy sie dopiero dzis na sniadaniu dla autorow. Tez chwilowo siedzi w Angli na post-doc-u ale reprezentowal macierzysta uczelnie.

    A wiec jak pozegnalam Anie, z lunch-boxem w torbie pobieglam do hostelu, przebralam sie i zajadajac kanapke i popijajac cola ruszylam w strone Broadway-u, a potem Broadwayem w strone nabrzeza. Gdy juz tam dotarlam chwile zastanawialam sie czy nie poplynac promem do Coronado, ale ostatecznie zrezygnowalam. Wybralam inna atrakcje, ale o tym za chwile. Najpierw przeszlam spacerkiem w strone muzeum morskiego z zaglowcami. Przyslowiowy rzut beretem jest juz lotnisko w San Diego. Co jakis czas laduja samoloty. Potem zawrocilam i ruszylam w strone ... USS Midway, nadluzej sluzacego w Armi USA lotniskowca z zamiarem zwiedzania. Po drodze spotkalam tego chlopaka, ktory jak sie okazalo mial te same plany. On mial troche bardziej napiety harmonogram, wiec w ciagu konferencji rowniez zwiedzal - byl w Balboa Park i mocno to polecal, natomiast Coronado, to podobno kolonia emerytow marynarki wojennej, wypieszczona i wychuchana ale w sumie nic wielkiego.

    Po lotniskowcu polazilismy razem, za jedyne 18$, ale w sumie fajnie. Byly samoloty, kambuzy kajuty, no i sama plyta z pieknym widokiem na zatoke i San Diego. Dzieki towarzystwu mam nawet kilka zdjec ze mna. San Diego to siedziba dowodztwa Floty Pacifiku USA, stad te silne akcenty wojskowe. Moj towarzysz wybiera sie jutro Amtrakiem do LA, wiec polecilam mu jakis jednodniowy objazd.

    Jak skonczylismy dosc szybki obglad lotniskowca - muzeum sie wkrotce zamykalo, a poza tym az takim fanem Navy to nie jestem - on poszedl jeszce pokupowac jakies pamiatki dla rodziny, a ja na dalszy spacer po nabrzezu. Szlam od lotniskowca w strone Convention Center. Bardzo mily spacer i duzo zdjec. Trafilam do takiej "wioski" turystycznej na nabrzezu, czyli zgrupowania restauracji, barow i sklepow z pamiatkami w styleu, hm..., pozujacym na meksykanskie miasteczko? Pozwolilam sobie na maly wyskok w postaci malego piwa z widokiem na Zatoke. Niestety zachod slonca nie byl spektakularny, bo przyszly chmury. Zdjecia ze spaceru wygladaja jednak na udane. Sa nawet dwa krociutkie filmy. Do hostelu dotarlam na szosta.
    Jutro w planach Balboa Park.

    Kasia

    OdpowiedzUsuń