poniedziałek, 28 marca 2011

Plaża...

Będzie to kawałek dla... koneserów. W sobotę było pochmurno i plaża raczej świeciła pustkami. Wczoraj z racji słońca był tłum, tłum także czekoladek. No nie, nie było to sambodrom, nie było toplesików, acz dolne części noszą tutaj zdecydowanie oszczędne. Taki e opakowanie mini! Z racji południowej natury czekoladek (przypadek Jennifer Pupez) te mini opakowania na dużej zawartości to mocna rzecz. Gdyby opakowanie miało w pełni pokryć i ukryć towar to zdecydowanie ruskie reformy XXL. A tak był festiwal! Od młodych, jędrnych i apetycznych pośladków po zdecydowanie wielkie rozmiary. Co ja na to? Z plecaczkiem 5 kilo i zmulony upałem dzielnie maszerowałem myśląc sobie, że za mojej młodości (kiedy to było...) takich atrakcji nie było!
Jeszcze mały suplement o ironii losu... Przed sobą miałem zawsze te wielkie czekoladki ze sznurkiem w przedziałku. Z przodu nadchodziły szczuplejsze i drobniejsze. Jak pech to pech... Przystawałem i dyplomatycznie spoglądałem na morze a potem na rewers. I byłem dzielny, bardzo dzielny, bo podążałem w zaplanowanym kierunku. Raz tylko trafiła mi się super statyczna czekoladka w ruchu. Sprzeczność? No nie. Ruszała się, bo grała w tenisa. A była statyczna bo nie przemieszczała się wzdłuż plaży. Nieco dłużej wsłuchiwałam się w szum fal i kontemplowałem horyzont...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz