wtorek, 1 marca 2011

Dziś i wczoraj

No to mamy to śmieszne zjawisko... Dziewięć godzin różnicy to jednak sporo. Ja dzięki Dockowi już wstałem (6:55), Kasia właśnie wróciła z konferencyjnego bankietu. Używając języka Luza jeszcze jest wczorajsza, jeszcze nie zmieniła się jej data... A na kresach poranek mroźny (-11) ale słoneczny. Wyż transsyberyjski trzyma się mocno, ale wiosna puka coraz natarczywiej.
Dzień w pracy dniem... Na zebraniu odbyłem jak zwykle bardzo udane seminarium. Oczywiście nikt nie chce, a ja raz na semestr mogę i robię to z radością na samym początku. Kierownictwo wyraziło kolejny raz głębokie zainteresowanie, tak głębokie, że jak siedzę to mi jest niewygodnie. Mam mieć nawet na ten temat rozmowę biznesową. Bawi mnie to coraz bardziej, bo o tym co robię wszyscy wiedzą doskonale od lat, szczególnie moje kierownictwo. Życie coraz bardziej przerasta kabaret. Podobno moja ulubiona koleżanka oświadczyła studentom, że jest... coraz bardziej młodsza. Jest, a nie czuje się... Tak, to jest problem medyczny.
Do wujostwa dotarłem nieco później niż planowałem, bo wypada porozmawiać naukowo ze współpracownikiem. Udało mi się odnieść pełen sukces i przywrócić do życia Ubuntu, czyli jedna z wersji Linuxa. Nie powiem, było ciężko, ale jeśli w wieku 56 lat potrafię zreanimować nieznany system operacyjny to mam jeszcze sprawny mózg. Tylko dlaczego ta, jedna, jedyna, najważniejsza... Polska nie chce z tego korzystać?
Wróciłem do domy koło 17 czyli i 8 czasu San Diego. Budziłem Kasię z komórki cioci, bo moja jak kanapka padająca masłem na podłogę oczywiście rozładowała się. Dziś po 12 czyli po 21 ma referat. Wszystko będzie super, jest profesjonalistką i świetnie wie o czym mówi, ale referat w Stanach... Może uda się nam połączyć w porze obiadowej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz